Obracając się od najwcześniejszych lat wśród książek, od dawna interesowałem się ich rynkiem, zwłaszcza wtedy, gdy zajmowałem się nimi zawodowo w Bibliotece Uniwersytetu Warszawskiego (BUW), wymieniając je z kilkunastoma krajami, głównie USA.
W tamtym okresie, w latach 80-tych, na polskim rynku pojawiało się z grubsza - sięgam do zawodnej pamięci - 10 tys. tytułów rocznie. Liczba ta powtarzała się przez długie lata. Nie pamiętam niestety ówczesnej rocznej produkcji, ale utkwiło mi w pamięci, że wtedy były znacznie większe nakłady poszczególnych tytułów. Wynikało to z kilku przyczyn, przede wszystkim faktu, że znacznie bardziej ujednolicony był rynek książek szkolnych (dziś walczy ze sobą wiele tytułów pisanych na podstawie ogólnych wytycznych ministerialnych, a i młodzieży szkolnej jest znacznie mniej - sam jestem zresztą uczestnikiem tego boju), wiele tytułów wydawano w wielkich nakładach z przyczyn ideologicznych (dzieła klasyków marksizmu-leninizmu czy przemówienia przywódców partyjnych) albo też wspierano finansowo “swoich”, np. pisarzy i poetów o jedynie słusznych poglądach (choć tutaj niektórzy wydawcy sabotowali dyrektywy, podając w stopkach nakłady w okolicach 100 tysięcy, a drukując faktycznie dziesięć razy mniej - autor dostał honorarium od nominalnego nakładu, a deficytowy papier został oszczędzony).
Sięgam dzisiaj do ciekawych GUS-owskich źródeł dotyczących kultury, przede wszystkim nowej publikacji Kultura w 2012 roku. W części opisowej, na stronie 72, umieszczona została dość bulwersująca informacja o gwałtownym ubiegłorocznym spadku produkcji wydawniczej, o 15,2%, co przy wzroście liczby tytułów o 8,4% przełożyło się na spadek przeciętnego nakładu z 3 do 2,3 tys. W ciągu zaledwie jednego roku! Poniższa ilustracja - tabela umieszczona na stronie 73 (pierwotnym źródłem są dane Biblioteki Narodowej) - jest świadectwem szokowego wręcz trendu wydawniczego, czyli dwukrotnego zmniejszenia przeciętnych nakładów tytułów w ciągu zaledwie 12 lat. O ile jeszcze można w jakimś stopniu, choć nie w pełni, zrozumieć spadek nakładów książek szkolnych (w okresie tym liczba uczniów zmniejszyła się o 30%, co opisywałem w tekście Jak maleje liczba uczniów i co z tego wynika), to jednak głównych przyczyn tego stanu rzeczy trzeba szukać gdzie indziej.
Co interesujące, szybko rosła ostatnio liczba tytułów, przekraczając już w ubiegłym roku 34 tysiące, czyli 3,5-krotnie więcej niż 30 lat temu, natomiast dużym wahaniom podlega łączna produkcja (nakład w tys.). W zasadzie, przy zauważalnych wahaniach, nie zmienia się liczba egzemplarzy na 1000 ludności. Liczba tytułów zdaje się naśladować rynki rozwiniętych państw zachodnich, gdzie zawsze było ich znacznie więcej niż w Polsce.
W ostatnich latach pojawia się nowy ślad, który będzie musiał być rzetelnie zbadany przez kulturoznawców i statystyków. Niewątpliwie możliwości techniczne spowodowały, że znacząco zwiększyło się piractwo książkowe, co dotyczy zwłaszcza książek akademickich i szczególnie atrakcyjnych tytułów ze sfery beletrystyki. Po drugie, rośnie sukcesywnie także legalny obieg książek elektronicznych (oryginalnych lub mających papierowy odpowiednik), które nie są jeszcze uwzględniane w statystykach - wystarczy przecież sprzedaż na poziomie tysiąca egzemplarzy, by stanowiła ona istotny odsetek sprzedaży danego tytułu i zaniżała oficjalną statystykę.
I kolejny trop, który intuicyjnie kojarzy się z obecną sytuacją, choć wymagałby solidnych i zaawansowanych metodologicznie badań - nie zmienia się podstawowy zasób, który odgrywa fundamentalną role w naszych zachowaniach kulturowych, a więc ilość dostępnego czasu. O niezmienne 24 godziny konkuruje dziś znacznie więcej atrakcyjnych ofert niż 10, 20 czy 30 lat temu. Nie jestem w stanie skwantyfikować tej hipotezy twardymi liczbami, ale mam tu tzw. silne wewnętrzne przekonanie, że powszechny dostęp do Internetu, a szczególnie do serwisów społecznościowych, zauważalnie zmniejszył ilość czasu, jaką skłonni jesteśmy poświęcić na czytanie książek. Facebook, Twitter czy YouTube rabują po prostu sporo czasu - wiele osób woli kontakty z innymi niż książkowe zacisze.
Nie umiem powiedzieć, czy i w jakiej mierze spadek czytelnictwa tradycyjnego, papierowego tytułu zostanie zrekompensowany przez czytanie ebooków (na Zachodzie pojawiły się już wstępne badania sugerujące znaczącą zmianę nawyków czytelniczych, przede wszystkim w kontekście czytników, jak Kindle). Rynek książki podlega dziś fundamentalnym zmianom, którym warto się uważnie przypatrywać.
Ja bym nie łączyła czytania i kupowania książek. Kiedyś dużo ludzi kupowało książki na talony, jak szynkę. Po prostu jeszcze jedna kolejka, to się odruchowo stało i kupowało. Ludzie mieli całe regały nieczytanych, tanich książek w domu. Teraz ludzie zarabiają relatywnie mniej, a raczej mają więcej wydatków, to na książki już im nie starcza. Ważniejsze są inne rzeczy, świadczące o statusie materialnym. Książki o nim nie świadczą, więc się ich nie kupuje. Moim zdaniem teraz ludzie czytają więcej niż kiedyś, ale w drugim obiegu. To znaczy wielu ludzi pożycza sobie książki, takoż w wersji elektronicznej, zwłaszcza w pdfach.
OdpowiedzUsuńTo prawda, ale to ciemna liczba.
UsuńJa sądzę, że czyta się mniej niż kiedyś, a ludzie coraz bardziej odczuwają niechęć do książek a ich czytanie jak stratę cennego czasu. Młodzież już prawie w ogóle nie czyta książek a jeśli już to sięga tylko po szkolne lektury.
OdpowiedzUsuńSmutne, ale prawdziwe. ;(
Albo po bryki :-)
Usuń