Telewizje zarzucają nas porównaniami potencjału militarnego obu państw koreańskich. Warto przy tej okazji powiedzieć o paru faktach.
Korea Północna liczy 24,7 mln obywateli (2012 r.) i ma produkt krajowy brutto w okolicach 45 mld USD, a na głowę ok. 1800 USD (według parytetu siły nabywczej – dane CIA The World Factbook). Korea Południowa ma 48,9 mln mieszkańców, produkt krajowy brutto 1,611 bln (35 razy więcej), a na głowę – 32400 USD. Polska, dla porównania, 800 mld i 21000 USD.
Korea Południowa (600 tys. żołnierzy pod bronią) ma wydatki wojskowe na poziomie 2,7% PKB, czyli 43 mld USD, precyzyjnych danych dla Korei Północnej (1,1 mln żołnierzy, w tym 150 tys. wojsk specjalnych) brakuje, szacunki mówią o przedziale 30-40% PKB, co dawałoby 12-16 mld USD (Polska – 11,6 mld). Korea Północna ma wyraźnie więcej sprzętu wojskowego (czołgi, samoloty, marynarka wojenna – w tym największa na świecie konwencjonalna flota podwodna), ale Południowa ma sprzęt niebotycznie nowocześniejszy, bardziej precyzyjny, zelektronizowany. Jeśli nie liczyć naturalnie głowic jądrowych, ale ich chyba Północ nie odważy się jednak użyć.
Korea Północna to uzbrojony po zęby żebrak, którego obywatele żyją na granicy fizycznego przetrwania. Korea Południowa to książę rozwoju cywilizacyjnego, godzien szacunku i uznania – najwyższy na świecie iloraz inteligencji (107 w skali Wechslera), znaczące w świecie osiągnięcia techniczne (od dawna jest ich twórcą, a nie odtwórcą), olbrzymi pęd do wiedzy wśród młodzieży, stabilna demokracja. Zestawienie agresywnego, nieobliczalnego żebraka z pokojowo nastawionym, cywilizowanym krajem jest wprost szokujące.
----
I jeszcze dopisek. W latach 80-tych i 90-tych byłem członkiem nieistniejącej już dziś Międzynarodowej Organizacji Unifikacji Neologizmów Terminologicznych, z siedzibą w Polsce. Co roku były międzynarodowe konferencje i na jednej z nich pojawiło się dwóch północnych Koreańczyków. Jeden pewnie był lingwistą, drugi go pilnował. Jakoś trzymali się z boku, więc chcąc ich trochę rozruszać w przerwie obrad podszedłem i wskazując znaczek z Kim Ir Senem mówię: To jest wasz prezydent?. Odpowiedź: Tak, znasz go?. Energicznie potakuję: Tak, naturalnie!. Po czym obaj panowie odwracają się i znikają w tłumku bankietujących osób. Przez moment zgłupiałem, ale po chwili uświadomiłem sobie, że przecież niewinna, grzecznościowa rozmowa o prezydencie państwa (wtedy jeszcze Kim Ir Senie) jest dla nich niezręczna, by nie powiedzieć ryzykowna. Tak, wiedziałem oczywiście, że tam jest stalinowski reżim, ale pierwszy raz zetknąłem się naocznie z jego przejawem.
W latach 80-tych pracowałem przez kilka lat w Bibliotece Uniwersytetu Warszawskiego. Do najprzyjemniejszych chwil należało buszowanie po magazynach książek - pewnego razu znaleźliśmy tam dziełko nadesłane przez ambasadę KRLD w Warszawie, a na jednej ze stron było zdjęcie spasionego faceta na jakiejś hydrotechnicznej budowie perorującego coś zawzięcie do zgromadzonych naokoło ludzi. Podpis brzmiał: Wielki Wódz Kim Ir Sen na miejscu rozwiązuje problemy za trudne dla naukowców i inżynierów. :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz