Pokazywanie postów oznaczonych etykietą GUS. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą GUS. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 11 lutego 2014

Polskie telefony

W Małym Roczniku Statystycznym Polski 2013, na stronach 638-639, jest informacja o rozwoju telefonii stacjonarnej i komórkowej w Polsce, w okresie od 1950 roku do dzisiaj. Urzędowo noszą one nazwy Telefoniczne łącza główne i Telefonia ruchoma.

imageDane sprzed 1970 roku pomijam, zaczynając od 1970 roku, kiedy to w okresie gierkowskim zaczęto nieco inwestować w telefonizację kraju. Dane o telefonach komórkowych zaczynają się w tabeli niestety dopiero od 2000 roku (sam mam komórkę od bodaj 1994 roku), kiedy to na rynku było już blisko 7 mln telefonów. Od 2005 roku odnotowywany jest szybki spadek liczby telefonów stacjonarnych (w ciągu 7 lat prawie dwukrotny), których dzisiaj jest prawdopodobnie 10-krotnie mniej niż komórkowych. Tych ostatnich przypada już półtora na jednego obywatela kraju (54 mln). Można przewidywać, że telefonia stacjonarna będzie sukcesywnie zanikać, wypierana przez nowocześniejsze środki komunikacji. Warto na marginesie zauważyć, że np. w wielu rejonach Afryki, gdzie telefonów w ogóle przedtem nie było, tworzy się od razu sieci komórkowe, pomijając już przestarzałe i wymagające sporych inwestycji stacjonarne.

W szczęśliwie minionym ustroju telekomunikacja na potrzeby zwykłych ludzi była zaniedbywana - tłumaczyło się to wtedy niechęcią władzy do kontaktowania się ludzi między sobą. Na telefon czekało się wtedy średnio 10-15 lat, składając uprzednio podanie o przydział. Młodym ludziom może się to dziś wydać absurdalne, ale takie to były czasy. Stare, prymitywne aparaty (jak ten na zdjęciu), przez dziesiątki lat nie miały funkcji redial i usiłując się gdzieś dodzwonić, np. do przychodni lekarskiej czy urzędu, kręciło się do upadłego obrotową tarczą, wykręcając za każdym razem pełny numer.

Uwaga: Przebieg krzywych na wykresie jest zdeformowany przez różnej wielkości przedziały czasowe - 10-letnie, 5-letnie, 3-letnie i roczne.

Aktualizacja: dane za 2013 rok.

telefony2013

http://www.stat.gov.pl/gus/5840_11290_PLK_HTML.htm

sobota, 28 grudnia 2013

GUS o zarobkach 2012

Mocno zawikłane dane zamieścił u siebie GUS. Dokument "Struktura wynagrodzeń według zawodów w październiku 2012 r." podaje szereg danych szczegółowych, ale nie podaje rozkładu płac. Zaznaczmy przy tym, że badanie obejmuje przeciętne miesięczne wynagrodzenie ogółem brutto w gospodarce narodowej (dla jednostek o liczbie pracujących powyżej 9 osób).

Zamiast podać rozkład z wyraźnie uwidocznionymi decylami i zaznaczonymi miernikami tendencji centralnej (średnia, mediana, dominanta), podał wyrywkowe dane dotyczące nierównych procentowo przedziałów, więc nie da się z tego odtworzyć porządnie skonstruowanego rozkładu. Można jedynie podać, że (lekko zaokrąglając):

  • do 1948 zł brutto (połowy średniego wynagrodzenia) zarabia 18,9% osób
  • od 1948 do 3115 zł (czyli mediany) zarabia 31,1%
  • od 3115 do 3896 zł (czyli średniej) zarabia 16,1%
  • od 3896 do 5000 zł zarabia 14,5%
  • od 5000 do 7791 zł (dwukrotności średniej) zarabia 12,8%
  • powyżej dwukrotności średniej zarabia 6,6%.

Dominanta (najczęściej występujące wynagrodzenie brutto) to 2189 zł.

Ale konia z rzędem temu, kto wyobrazi sobie klasyczny rozkład płac, z równymi przedziałami, prawostronnie skośny, jak wszystkie rozkłady płac na świecie. Na własną rękę trudno zrobić interpolację, gdyż będzie obarczona zbyt dużą niedokładnością - czekamy na dalsze, bardziej szczegółowe dane GUS.

Jak powinien wyglądać taki rozkład, pokazał kiedyś Marcin Kosedowski: http://like-a-geek.pl/praca/czy-srednia-krajowa-naprawde-pompuje-grupka-bogaczy/

Struktura wynagrodzeń brutto za 2010 rok - wykres

wtorek, 19 listopada 2013

Polska bieda

Ostatnio sporo się rozmawia na różnych forach o ubóstwie, wykorzystując często temat w celach politycznych i propagandowych. Zapewne gdyby jednak zapytać kogoś o dokładniejsze definicje i konkretne dane, mało kto by wiedział, o czym tak naprawdę mówi. Warto zatem sięgnąć do oficjalnych źródeł danych, przede wszystkim instytucji statystycznych, jak Główny Urząd Statystyczny. Korzystamy tutaj z publikacji "Ubóstwo w Polsce w świetle badań GUS" wydanej w październiku 2013 roku (można ją pobrać w formacie PDF).

GUS rozróżnia trzy rodzaje ubóstwa. Naturalnym ubóstwem o charakterze biologicznym jest tzw. ubóstwo skrajne, którego granica (jako wydatki na zaspokojenie potrzeb) jest wyliczana formalnie przez Instytut Pracy i Spraw Socjalnych (IPiSS) - w 2010 r. wynosiło 466 zł, w 2011 r. 495 zł, zaś w 2012 r. 519 zł. Ile będzie w 2013 roku? Zapewne wzrośnie niewiele ze względu na bardzo niską inflację, być może o kilkanaście złotych.

Przypisanie do przedziału skrajnego ubóstwa - to istotne - zależy od liczby osób w rodzinie. OECD opracowała tzw. oryginalną skalę ekwiwalentności, która nadaje wagi członkom rodziny. Pierwsza osoba, co oczywiste, ma zawsze wartość 1, każda kolejna osoba dorosła (pow. 14 roku życia) ma wartość 0,7, zaś dziecko do lat 14 ma wartość 0.5. To zrozumiałe, bo np. w dwuosobowym gospodarstwie wydatki rozkładają się inaczej niż w jednoosobowym, co widać szczególnie w wydatkach stałych, jak czynsz, ale w pewnym stopniu również w zmiennych, jak energia czy nawet żywność. Dzieci mają nieco niższe pewne potrzeby, więc mniejsza jest ich waga w wydatkach. Zatem czteroosobowe gospodarstwo domowe z dwójką dzieci poniżej 14. roku życia, choć 4-krotnie liczniejsze od jednoosobowego, ma wartość 1+0,7+0,5+0,5 = 2,7. Intuicyjnie jest to zrozumiałe. I właśnie ten przelicznik powoduje, że gdy granica ubóstwa skrajnego dla jednej osoby wynosi 519 zł, to dla gospodarstwa 4-osobowego - 1401 zł (2,7-krotnie więcej). Małżeństwo emerytów ma z kolei “wartość” 1,7.

Dla formalności, ubóstwa skrajnego doświadcza 6,8% Polaków, czyli co szesnasty obywatel naszego kraju. Ukazuje to cytowana publikacja GUS, na stronie 7 - linia łamana w czerwonym kolorze informuje, jaki odsetek osób znajduje się poniżej tej granicy.

mx39D27

Warto wiedzieć, jak IPiSS oblicza tę granicę. Zacytuję tutaj znowu publikację GUS (s. 8):

W koszyku minimum egzystencji szacowanym przez Instytut Pracy i Spraw Socjalnych (IPiSS) uwzględnione są (…) wyłącznie wydatki związane z zaspokojeniem najniezbędniejszych potrzeb egzystencjalnych. Dotyczy to przede wszystkim wydatków wystarczających na skromne wyżywienie oraz utrzymanie bardzo małego mieszkania. W koszyku tym nie uwzględnia się natomiast żadnych potrzeb związanych
z wykonywaniem pracy zawodowej, komunikacją, kulturą i wypoczynkiem – nawet korzystania z telewizji.

Są to więc wydatki, których nie można odłożyć, których brak prowadzi do biologicznego wyniszczenia.

GUS wyraźnie określa czynniki, jakie sprzyjają znalezieniu się w poniżej granicy ubóstwa skrajnego. Przy jednej osobie bezrobotnej osób skrajnie biednych jest już 13%, przy dwóch - aż 33%. Bardzo ciekawe są ustalenia GUS odnośnie do przynależności do grup społeczno-ekonomicznych - wbrew powszechnemu przekonaniu, emeryci należą do najmniej zagrożonych, co pokazuje wykres w publikacji, na s. 9.

mx3206A

Odsetek osób skrajnie biednych jest bardzo silnie skorelowany z poziomem wyksztalcenia - naturalnie im ono wyższe, tym mniejszy odsetek. Najwięcej osób zagrożonych jest w przedziale wiekowym 0-17 lat (9,8%), a najmniej powyżej 65 lat (3,8%). Intuicyjnie zrozumiała jest też silna zależność poziomu biedy od liczby dzieci w rodzinie - przy trójce dzieci to 9,8%, a przy czwórce - aż 26,6%. Negatywnie wpływa też niepełnosprawność członka rodziny.

Najmniej osób skrajnie biednych jest w dużych miastach, najwięcej na wsi - im większa miejscowość, tym mniejsze ryzyko. Nie budzi też zdziwienia silne skorelowanie poziomu ubóstwa z poziomem ekonomicznym regionów, podregionów i województw.

Interesujące jest wyliczenie, jak kształtują się przeciętne wydatki osoby znajdującej się poniżej i powyżej granicy minimum egzystencji, w przeliczeniu na jedną osobę dorosłą z użyciem wspomnianego wyżej przelicznika OECD. Jak widać, w 422 złotych zmieści się niewiele i w dwóch trzecich są to najważniejsze grupy wydatków - żywność, schronienie i energia. Zaskakuje jednak te 29 złotych na usługi telekomunikacyjne, w tym opłaty za Internet. Tak wygląda struktura minimum egzystencji.

mx3FCF3

Pozostałe dwa rodzaje to ubóstwo ustawowe, którego granica uprawnia formalnie do ubiegania się o pomoc państwa (542 zł - 7,2% osób), oraz ubóstwo relatywne, czyli poziom wydatków równy połowie średniej krajowej (693 zł, w 2012 roku dotyczyło to 16,2% Polaków). I ponownie wykres, na s. 17 publikacji GUS.

mx39FD7

To naturalnie bardzo ogólny obraz statystyczny skrajnego ubóstwa w Polsce, osadzający jednak to zjawisko w realiach ekonomicznych, pokazujący jego poziom.

piątek, 8 listopada 2013

Podregiony pod lupą

We wpisie Mazowieckie jak Francja, Lubelskie jak Bułgaria pokazaliśmy poziom rozwoju ekonomicznego polskich województw (mierzony produktem krajowym brutto), porównując je ze sobą nawzajem, ze średnią krajową oraz ze średnią unijną. Województwa są naturalnie agregatami, które da się rozbić na mniejsze jednostki, aby przyjrzeć się bliżej poziomowi rozwoju małych jednostek. Jest oczywiste - 16 województw rozbitych zostaje teraz na 66 podregionów - że różnice będą tym razem większe. Dla przykładu, województwo mazowieckie jako niepodzielna jednostka jest wynikiem rozwoju zarówno w bogatej stołecznej Warszawie, jak i w ubogich rejonach województwa. Tym samym różnice stają się większe w podregionach niż na poziomie województw. Udowodni to poniższa tabela.

Przypomnijmy źródło: Produkt krajowy brutto – Rachunki regionalne w 2011 r.

Pokazujemy z przyczyn technicznych 44 podregiony (aby obraz był jeszcze czytelny). Warszawa z wynikiem 302,1 dramatycznie przewyższa średni poziom kraju (Mazowsze ma “jedynie” 163%), a także drugie w kolejności miasto Poznań. Dominują wielkie ośrodki miejskie, ale wysoko jest bardzo uprzemysłowiony podregion Legnicko-głogowski. Co interesujące, Warszawa aż o 88% przewyższa średnią unijną, a nawet poziom Stanów Zjednoczonych. Miasto Poznań i podregion Legnicko-głogowski dorównuje Niemcom i przewyższa Anglię, zaś Kraków i Wrocław - Hiszpanii i Włochom. Na drugim końcu tabeli (tym niewidocznym) jest 5 podregionów mających 50-60% średniej krajowej i 30-40% średniej unijnej.

Naturalnie wytwarzanie PKB nie przekłada się automatycznie na poziom życia - w obrębie kraju różnice między województwami i między podregionami są wyrównywane w pewnym stopniu przez politykę ekonomiczną i społeczną rządu.

image

Pokażmy jeszcze wykres - Polska jako całość zaznaczona jest kolorem czerwonym, natomiast z wykresu widać poglądowo, że znaczna mniejszość podregionów (16 na 66) jest powyżej średniej krajowej, natomiast 50 poniżej.

image

środa, 6 listopada 2013

Mazowieckie jak Francja, Lubelskie jak Bułgaria

Kolejna cenna i warta pobrania publikacja Głównego Urzędu Statystycznego to Produkt krajowy brutto – Rachunki regionalne w 2011 r. Zawiera ona informacje niezwykle ciekawe z punktu widzenia jednej z głównych zasad rozwoju gospodarczego - jego terytorialnej równomierności. W rozdziale dotyczącym produktu krajowego brutto są dwie szczególnie ciekawe statystyki, mianowicie procentowe uszeregowanie polskich województw pod względem poziomu tworzonego PKB (Polska = 100) oraz porównanie województw do średniej europejskiej.

Wykres ze strony 25 publikacji GUS pokazuje ten pierwszy aspekt. Jak nietrudno zgadnąć, zdecydowanie przoduje tu województwo mazowieckie (163% średniej) i zapewne relacje te nie zmienią się zauważalnie, gdy będziemy dysponowali nowszymi danymi. W ogonie pozostają województwa “ściany wschodniej”, czyli Podlaskie (72%), Lubelskie (67%) i Podkarpackie (67%), niemal 2,5-krotnie biedniejsze niż lider.


image

Bardzo ciekawe okazuje się nałożenie danych o PKB na statystyki europejskie i odniesienie ich do średnich - tu najnowsze dane pochodzą z 2010 roku i gdyby chcieć je ekstrapolować (dla uproszczenia, równomiernie) na dwa następne lata, to zapewne trzeba by dodać po 3-5 punktów procentowych.

A zatem, na przestrzeni lat 2008-2010 (s. 26 cytowanej publikacji GUS) PKB województw zwiększał się w porównaniu ze średnią unijną w następujący sposób:

image

Gdy nałożymy teraz te dane na obecny poziom Unii Europejskiej, dostrzeżemy łatwo, że Mazowieckie ma dzisiaj poziom Francji lub strefy euro (108% średniej EU28), Śląsk, Dolny Śląsk i Wielkopolska poziom Litwy i Estonii, natomiast ekonomiczny ogon Polski, czyli Podlaskie, Podkarpackie i Lubelskie, z trudem dorównuje Bułgarii czy Rumunii.

Jest oczywiste, że tego rodzaju dane są istotne ze względu na politykę gospodarczą i społeczną każdego rządu - solidaryzm społeczny to jeden z europejskich fundamentów.

wtorek, 8 października 2013

Ojczyzna Europa

Dziennik “Rzeczpospolita” opublikował 7 października 2013 r. artykuł Wyjechali, już tu nie wrócą, w którym w dość alarmistycznym tonie przedstawiał stan polskiej emigracji, zrównując go nieomal z upustem krwi. Zarzucił również GUS-owi ukrywanie danych, które mają być tak niekorzystne dla Polski i rządu, że GUS zdecydował się na ich wstrzymanie z obawy przed niekorzystnym wpływem na warszawskie referendum w sprawie odwołania prezydent miasta Hanny Gronkiewicz-Waltz. GUS odpowiedział na te zarzuty publikując jednocześnie dane (arkusz Excela), po czym autor artykułu w Rzeczpospolitej podtrzymał je w kolejnym artykule, GUS potwierdza i obraża.

Każdy może obejrzeć dane w linkowanym arkuszu Excela, niemniej zamieszczamy zrzut ekranowy z publikacji GUS (kliknij, aby powiększyć):

image

Na podstawie tych danych sporządziłem dodatkowo wykres, który bardziej obrazowo ilustruje dynamikę strumieni emigracyjnych i bieżący stan naszej emigracji w Europie i na świecie. Wykres pokazuje poszczególne lata od 2002 roku, przy czym NSP oznacza tu Narodowy Spis Powszechny.

image

Nie wdając się w polityczne uwarunkowania stanowiska obu stron (GUS i raczej antyrządowa gazeta), zwróćmy przede wszystkim uwagę na fakty.

W pierwszej kolejności trzeba zauważyć, że liczba emigrantów w zasadzie już nie rośnie. Po 2004 roku zwiększała się szybko na skutek naszego wejścia do UE, po czym, osiągnąwszy po trzech latach liczbę ponad 2 mln, od sześciu lat pozostaje mniej więcej na stałym poziomie, nie osiągnąwszy jednak wielkości kulminacyjnych z okresu 2007-2008. To naturalnie zasób (w sensie matematycznym - stan w danym punkcie czasowym) zmienny, stale się odnawiający - część stanowią osoby trwające tam przez lata, niektórzy wracają do kraju, a na ich miejsce przyjeżdżają nowe osoby. Tylko demografowie uzbrojeni w odpowiednie narzędzia badawcze byliby w stanie prognozować, czy wielkość emigracji będzie się zmieniać (np. zwiększać), aczkolwiek można chyba zaryzykować hipotezę, że o ile nie pojawi się jakiś kataklizm ekonomiczny, emigracja nie będzie się powiększać, że osiągnęła swój naturalny poziom, biorąc pod uwagę uwarunkowania ekonomiczne, społeczne i psychologiczne. To nie 19-wieczna Irlandia, gdzie zaraza ziemniaczana spowodowała straszliwy głód i masową emigrację do Ameryki.

Można zauważyć, że mamy tu do czynienia z dwiema filozofiami warunkującymi postawę dwóch stron konfliktu politycznego w Polsce. Stronnicy Prawa i Sprawiedliwości (szerzej, prawicy) uważają z przyczyn ideologicznych, iż Polacy powinni żyć i pracować w Polsce, a każdy tysiąc emigrantów to zbędny upust krwi, podczas gdy liberalna część społeczeństwa wychodzi z założenia, że to naturalny objaw wolności, jakimi cieszą się dziś Polacy, zwłaszcza wolności politycznych i ekonomicznych w Unii Europejskiej.

Rynkiem pracy jest dzisiaj Europa, nie pojedynczy kraj, a choć polska gospodarka z przyczyn strukturalnych wytwarza od ćwierć wieku zbyt mało miejsc pracy (szybki rozwój ekonomiczny - 242% od 1991 roku - jest osiągany dzięki zdecydowanej poprawie ilości i jakości trwałych środków pracy oraz organizacji i zarządzania, a nie dzięki sile roboczej) i nie jest to zjawisko w pełni korzystne, to europejski rynek pracy absorbuje po prostu nadwyżki pracowników. Trudno to uznawać za kataklizm - kiedyś ruchy pracowników miały miejsce między regionami kraju, dzisiaj między euroregionami. Czy ktoś pracuje w Warszawie lub Krakowie, czy też w Berlinie lub Londynie (inne miasta w ramach tego samego Eurolandu), jest w zasadzie obojętne i nie należy podnosić z tego tytułu alarmu.

Oczywistą korzyścią z emigracji - poza absorbcją bezrobotnych pracowników - jest to, że emigranci utrzymują swoje rodziny w kraju (w 2012 roku 17,4 mld zł przysłanych dla rodzin), a także zyskują dodatkowe kwalifikacje, poznając język i odmienne techniki, technologie i organizację pracy. Nawet jeśli część z nich nie zdecyduje się na powrót do kraju, to pozostali zasilą w którymś momencie swoim kapitałem i umiejętnościami polską gospodarkę.

Podsumowując te zwięzłe uwagi, tembr publikacji w Rzeczpospolitej uważam za zdecydowanie zbyt alarmistyczny, czego dowodzą pokazane liczby - będąc zwolennikiem liberalizmu politycznego i ekonomicznego widzę raczej szklankę w 80 procentach pełną niż w 20 procentach pustą. Nie lekceważąc wcale tendencji demograficznych i skutków emigracji, dopatruję się w niej znacznie więcej korzyści niż strat. Jeśli coś mnie niepokoi, to w pierwszej kolejności zaściankowa, bogoojczyźniana filozofia obecnej opozycji, która w naturalnych wolnościach obywatelskich upatruje nieszczęścia dla swojej wizji świata. Sądzę zresztą, że potrzebna jest szeroka dyskusja na ten temat.

----

Polecam przy okazji:

wtorek, 1 października 2013

Współczynnik Giniego, czyli o nierówności dochodów

W toku dyskusji politycznej w Polsce nierzadko pojawia się pojęcie o dość tajemniczej nazwie współczynnik Giniego. Ponieważ podejrzewam, że nie wszyscy posiedli wiedzę, co tak naprawdę to pojęcie sobą reprezentuje, pokażmy jego działanie na przykładach, a także prawdziwe dane statystyczne.

We wszystkich społeczeństwach istnieją nierówności ekonomiczne. Gdy ułożymy wszystkich obywateli kolejno według dochodów i pogrupujemy ich w 10 równych częściach (tzw. decylach, od łac. decem, czyli dziesięć), będziemy mogli stwierdzić, jaką część dochodu otrzymuje najbiedniejszy decyl, jaką drugi w kolejności itd., aż do najbogatszych. Pokażmy to w tabeli.

image

Pierwsza kolumna zawiera podział na decyle. W drugiej kolumnie przyjęliśmy, że kolejne decyle mają taki sam udział w dochodach całego społeczeństwa, 10-procentowy. W kolumnie C układamy te dane, kumulując je - 10% społeczeństwa ma 10% dochodów, 20% ma 20% dochodów itd. Na wykresie prezentuje się to następująco:

image

Wszystkie kolumny sięgają ukośnej niebieskiej linii wyznaczającej przebieg skumulowanego dochodu przy idealnie równym podziale dochodów między obywateli.

Ale gdy przyjmiemy bardziej realistyczne liczby, jak w kolumnie D tabeli, zobaczymy, że pierwsze decyle mają niewielki udział w dochodach - 1% nie 10%, 3% nie 10%. Z kolei te ostatnie mają większy udział niż przeciętnie, np. przedostatni decyl ma 17% dochodów, a ostatni, czyli najwyższy - 19%. Dane te układamy kumulacyjnie w kolumnie E i otrzymujemy następujący wykres:

image

Jak widać, pojawia się odstęp między kolumnami, a niebieską linią przebiegu skumulowanego, “sprawiedliwego” dochodu. Im większy jest ten obszar (czyli silniejsze wybrzuszenie, niżej położona tzw. krzywa Lorenza), tym większe są dysproporcje dochodów. Gdy podzielimy powierzchnię niezajętą przez kolumny przez cały obszar pod linią, dostaniemy wartość w przedziale zamkniętym między 0 i 1. Wartości bliskie zeru oznaczają bardzo silną równość dochodów, wartości bliskie 1 oznaczają skrajną nierówność.

Dobrze pokazuje tę relację rysunek w Wikipedii, w haśle Współczynnik Giniego:

image

Im większy obszar a, tym większa nierówność - wynika to z relacji wyznaczającej współczynnik Giniego:

G=\frac{a}{a+b}

Ciekawe teraz będą autentyczne liczby. Pokażemy tu dwie statystyki.

Najpierw wartość współczynnika dla 19 krajów europejskich, w 2011 roku, w cytowanym haśle w Wikipedii:

image

Polska jest tu mniej więcej w środku tej grupy. Wynika z tego, że w Polsce jest ciągle większe zróżnicowanie niż w zachodnich socjaldemokracjach, choć naturalnie nie jest ono tak brutalne, jak w Rosji czy na Ukrainie.

Teraz wartości historyczne dla Polski w okresie 2003-2012. Widzimy, że współczynnik dla całego kraju w zasadzie pozostaje na stałym poziomie, gdyż spadek o 1% w ciągu dekady jest niezauważalny (w latach 80. Polska miała współczynnik o wartości ok. 0,25). Zwróćmy tu uwagę na bardzo silne zróżnicowanie dochodów rolników, które zwiększyło się zwłaszcza ogromnie od 2007 roku. Najmniejsze zróżnicowanie jest wśród emerytów i rencistów. Tabela pokazuje też liczby dla miasta i wsi - zbliżone, choć wieś jest bardziej zróżnicowana.

image

Źródło: Budżety gospodarstw domowych w 2012 roku, s. 267, tabl. 5.

I jeszcze hasło w Wikipedii: Lista państw według wskaźników nierównomierności w dystrybucji dochodów.

niedziela, 29 września 2013

Wieś bliżej miasta

Wspomniana już nieco wcześniej (Nasze dochody i wydatki) publikacja GUS Budżety gospodarstw domowych w 2012 r. (po raz kolejny zachęcam do pobrania tej arcyciekawej pracy i przyjrzenia się zawartości) zawiera wiele niezwykle ciekawych, wręcz zaskakujących informacji. Mówiliśmy wtedy m.in. o dochodach rozmaitych grup społeczno-ekonomicznych, w tym o dochodach rolników, którzy ciągle pozostają o 15% w tyle za średnią krajową dochodu rozporządzalnego na mieszkańca Polski (odpowiednio 1278 i 1091 zł miesięcznie).

Dalsze tabele i wykresy prezentują na tym tle ciekawe informacje dotyczące różnic między tzw. klasami miejscowości zamieszkania, czyli z grubsza mówiąc, między miastem i wsią (40% ludności kraju) - to podział zbliżony, choć nie tożsamy. Przywołamy tu bezpośrednio wykres 6 z publikacji GUS:

image

Jak widać (rok 2012 jest reprezentowany przez kolor różowy), wieś z dochodem rozporządzalnym 1028 zł jest o 21% za średnią krajową, o 29% za miastami ogółem, a aż 49% za miastami powyżej 500 tys. mieszkańców (Warszawa, Kraków, Łódź, Wrocław, Poznań), co potwierdza naturalnie fakt, iż bieżący strumień dochodów ludności rolniczej lub wiejskiej jest zauważalnie niższy. Ale czy przekłada się to na bieżącą konsumpcję (strumień w jednostce czasu) lub stan posiadania (zasób w danym momencie)? Podane przez GUS informacje ilustrują zastanawiający kontrast między tym, co wieś zarabia, a tym, co konsumuje lub posiada.

Weźmy najpierw na tapetę spożycie artykułów żywnościowych na 1 osobę, naturalnie w ogólnych kategoriach. Jak widzimy na przytoczonym wykresie 12, w najważniejszych kategoriach mieszkańcy wsi spożywają więcej niż mieszczuchy, choć mają przecież zauważalnie mniejszy dochód rozporządzalny i jeszcze mniejsze wydatki (wyższy udział oszczędności).

image

Kolejny wykres, numer 14, potwierdza zaskakująco wysoki stan posiadania mieszkańców wsi, jak na różnicę w dochodzie rozporządzalnym. Zdumiewać może niespodziewanie wysoki udział posiadaczy komputerów z Internetem, w tym zwłaszcza Internetem szerokopasmowym. Powszechna fascynacja telefonem komórkowym (przypomnijmy, 55 mln numerów) jest równie wysoka na wsi, jak i w mieście. Nawet zmywarka do naczyń, kiedyś traktowana trochę jak wielkopańska wydumka, jest niewiele mniej popularna niż w mieście. Samochodów osobowych jest wręcz o ponad 13 punktów procentowych więcej.

image

I jeszcze jeden wykres (15), ilustrujący wybrane instalacje techniczno-sanitarne - widać wyraźnie, że wieś pozostaje minimalnie w tyle za miastem, choć wiadomo przecież, że inwestycje infrastrukturalne są droższe tam, gdzie efekt skali jest mniejszy. Gdy nałożyć to na fakt, że przeciętne mieszkanie na wsi ma 92 m kw. powierzchni użytkowej, a mieszkanie w mieście 63,7 m kw. (Mały Rocznik Statystyczny 2013, s. 233, tabl. 6), to okaże się, że wieś bardzo energicznie nadrabia zapóźnienie cywilizacyjne, choć oczywiście nie przesłania to istnienia jeszcze obszarów ubóstwa.

image

środa, 25 września 2013

Ciekawe losy polskiej książki

Obracając się od najwcześniejszych lat wśród książek, od dawna interesowałem się ich rynkiem, zwłaszcza wtedy, gdy zajmowałem się nimi zawodowo w Bibliotece Uniwersytetu Warszawskiego (BUW), wymieniając je z kilkunastoma krajami, głównie USA.

W tamtym okresie, w latach 80-tych, na polskim rynku pojawiało się z grubsza - sięgam do zawodnej pamięci - 10 tys. tytułów rocznie. Liczba ta powtarzała się przez długie lata. Nie pamiętam niestety ówczesnej rocznej produkcji, ale utkwiło mi w pamięci, że wtedy były znacznie większe nakłady poszczególnych tytułów. Wynikało to z kilku przyczyn, przede wszystkim faktu, że znacznie bardziej ujednolicony był rynek książek szkolnych (dziś walczy ze sobą wiele tytułów pisanych na podstawie ogólnych wytycznych ministerialnych, a i młodzieży szkolnej jest znacznie mniej - sam jestem zresztą uczestnikiem tego boju), wiele tytułów wydawano w wielkich nakładach z przyczyn ideologicznych (dzieła klasyków marksizmu-leninizmu czy przemówienia przywódców partyjnych) albo też wspierano finansowo “swoich”, np. pisarzy i poetów o jedynie słusznych poglądach (choć tutaj niektórzy wydawcy sabotowali dyrektywy, podając w stopkach nakłady w okolicach 100 tysięcy, a drukując faktycznie dziesięć razy mniej - autor dostał honorarium od nominalnego nakładu, a deficytowy papier został oszczędzony).

Sięgam dzisiaj do ciekawych GUS-owskich źródeł dotyczących kultury, przede wszystkim nowej publikacji Kultura w 2012 roku. W części opisowej, na stronie 72, umieszczona została dość bulwersująca informacja o gwałtownym ubiegłorocznym spadku produkcji wydawniczej, o 15,2%, co przy wzroście liczby tytułów o 8,4% przełożyło się na spadek przeciętnego nakładu z 3 do 2,3 tys. W ciągu zaledwie jednego roku! Poniższa ilustracja - tabela umieszczona na stronie 73 (pierwotnym źródłem są dane Biblioteki Narodowej) - jest świadectwem szokowego wręcz trendu wydawniczego, czyli dwukrotnego zmniejszenia przeciętnych nakładów tytułów w ciągu zaledwie 12 lat. O ile jeszcze można w jakimś stopniu, choć nie w pełni, zrozumieć spadek nakładów książek szkolnych (w okresie tym liczba uczniów zmniejszyła się o 30%, co opisywałem w tekście Jak maleje liczba uczniów i co z tego wynika), to jednak głównych przyczyn tego stanu rzeczy trzeba szukać gdzie indziej.

image

Co interesujące, szybko rosła ostatnio liczba tytułów, przekraczając już w ubiegłym roku 34 tysiące, czyli 3,5-krotnie więcej niż 30 lat temu, natomiast dużym wahaniom podlega łączna produkcja (nakład w tys.). W zasadzie, przy zauważalnych wahaniach, nie zmienia się liczba egzemplarzy na 1000 ludności. Liczba tytułów zdaje się naśladować rynki rozwiniętych państw zachodnich, gdzie zawsze było ich znacznie więcej niż w Polsce.

image

W ostatnich latach pojawia się nowy ślad, który będzie musiał być rzetelnie zbadany przez kulturoznawców i statystyków. Niewątpliwie możliwości techniczne spowodowały, że znacząco zwiększyło się piractwo książkowe, co dotyczy zwłaszcza książek akademickich i szczególnie atrakcyjnych tytułów ze sfery beletrystyki. Po drugie, rośnie sukcesywnie także legalny obieg książek elektronicznych (oryginalnych lub mających papierowy odpowiednik), które nie są jeszcze uwzględniane w statystykach - wystarczy przecież sprzedaż na poziomie tysiąca egzemplarzy, by stanowiła ona istotny odsetek sprzedaży danego tytułu i zaniżała oficjalną statystykę.

I kolejny trop, który intuicyjnie kojarzy się z obecną sytuacją, choć wymagałby solidnych i zaawansowanych metodologicznie badań - nie zmienia się podstawowy zasób, który odgrywa fundamentalną role w naszych zachowaniach kulturowych, a więc ilość dostępnego czasu. O niezmienne 24 godziny konkuruje dziś znacznie więcej atrakcyjnych ofert niż 10, 20 czy 30 lat temu. Nie jestem w stanie skwantyfikować tej hipotezy twardymi liczbami, ale mam tu tzw. silne wewnętrzne przekonanie, że powszechny dostęp do Internetu, a szczególnie do serwisów społecznościowych, zauważalnie zmniejszył ilość czasu, jaką skłonni jesteśmy poświęcić na czytanie książek. Facebook, Twitter czy YouTube rabują po prostu sporo czasu - wiele osób woli kontakty z innymi niż książkowe zacisze.

Nie umiem powiedzieć, czy i w jakiej mierze spadek czytelnictwa tradycyjnego, papierowego tytułu zostanie zrekompensowany przez czytanie ebooków (na Zachodzie pojawiły się już wstępne badania sugerujące znaczącą zmianę nawyków czytelniczych, przede wszystkim w kontekście czytników, jak Kindle). Rynek książki podlega dziś fundamentalnym zmianom, którym warto się uważnie przypatrywać.

niedziela, 22 września 2013

Nasze dochody i wydatki

Jedną z najcenniejszych publikacji Głównego Urzędu Statystycznego w ostatnich miesiącach jest praca zatytułowana Budżety gospodarstw domowych w 2012 r. (plik PDF do pobrania). Zawiera ona obszerne informacje na temat stanu zamożności polskich rodzin, oczywiście w rozmaitych przekrojach.

Gotów jestem pójść o zakład, że większość osób nie ma pojęcia, jak duże są miesięczne dochody i wydatki w Polsce, w przeliczeniu na jedną osobę. Cytowane niżej dane dają właśnie ten generalny obraz, który warto zapamiętać w ogólnym zarysie, by móc się nim posłużyć w toku jakiejś dyskusji.

Metodologia badania jest opisana w pierwszej części publikacji. Na stronie 18 zawarta jest definicja dochodu rozporządzalnego, który z grubsza można określić jako sumę bieżących dochodów gospodarstwa domowego z poszczególnych źródeł pomniejszoną o podatki i zaliczki na podatki oraz składki na ubezpieczenia społeczne i zdrowotne. W skład dochodu rozporządzalnego wchodzą dochody pieniężne i niepieniężne, w tym spożycie naturalne. Dochód rozporządzalny przeznaczony jest na wydatki oraz przyrost oszczędności (kojarzy się to oczywiście z konsumpcją i oszczędnościami z każdego kursu makroekonomii).

Tak więc uzbroiwszy się w definicję tego, co tutaj mierzymy i porównujemy, możemy przytoczyć kilka liczb (str. 47-48 cytowanej publikacji).

W pierwszej kolejności sprawdzimy, jak kształtował się rozporządzalny dochód nominalny na jedną osobę w okresie 2003-2012. Pokazuje to poniższa tabela, która dotyczy wszystkich badanych gospodarstw domowych:

image

Zwróćcie uwagę po pierwsze na to, że są to wielkości nominalne, bez uwzględnienia inflacji. Jeśli uwzględnimy wzrost cen w tym okresie na poziomie 22%, to okaże się, że realny przyrost wyniósł w ciągu dekady ok. 47%. (nominalny 79%).

W badanym okresie szybko malał udział wydatków w dochodzie rozporządzalnym, choć same wydatki w wymiarze pieniężnym rosły (za wyjątkiem 2005 roku). Po prostu ludzie coraz więcej oszczędzają i odkładają.

I wykres - buraczkowy kolor oznacza oszczędności, których udział jest zawsze tym większy, im wyższy dochód, co jest ogólnoświatową prawidłowością:

image

A teraz przyjrzyjmy się, jak rozkładał się dochód rozporządzalny w 2012 roku (czyli ostatnim z powyższej serii) na podstawowe grupy ekonomiczno-społeczne - badani ogółem, pracownicy, rolnicy, pracujący na własny rachunek, emeryci, renciści.

Na pewno zaskoczy wielu fakt, że emeryci są na drugim miejscu, aczkolwiek zazwyczaj gospodarstwa emeryckie są mniejsze niż przeciętnie (1-2 osoby), zatem wydatki stałe (np. czynsz, energia) rozkładają się na mniej osób. Najgorszą sytuacje mają renciści, których renty są znacząco mniejsze od emerytur. Rolnicy w dalszym ciągu pozostają poniżej średniej krajowej - w ubiegłym roku o ok. 15% w tyle. Co więcej, choć współczynnik Giniego dla Polski (miara zróżnicowania dochodów, w przedziale 0-1) wynosi 0,34, to w przypadku dochodów rolników wynosi aż 0,56 (str. 41 publikacji), co świadczy o znacznym rozwarstwieniu ekonomicznym na wsi.

image.

I pokażmy jeszcze, na co wydajemy nasze dochody, te 1050 złotych na osobę - dane dla całego kraju. Jak widać, zdecydowanie dominują żywność i napoje bezalkoholowe (ponad 25%) oraz użytkowanie mieszkania i nośniki energii (ponad 20%). Dane ułożone są zgodnie z ruchem wskazówek zegara.

image

czwartek, 12 września 2013

Skumulowany wzrost PKB w UE w okresie 2007-2012

W wydanym właśnie opracowaniu GUS zatytułowanym Sytuacja makroekonomiczna w Polsce w 2012 r. na tle procesów w gospodarce światowej na stronie 24 jest wykres ilustrujący skumulowany wzrost (lub spadek) PKB krajów Unii Europejskiej w okresie 2007-2012, a więc z okresu tuż przed kryzysem aż po ostatni pełny rok.

Dane zawiera tabela - uporządkowanie od najgorszych do najlepszych wyników:

image

I utworzony na podstawie tabeli wykres, który wbrew krytyce ze strony opozycji i związków zawodowych jasno pokazuje, że Polska (niebieski słupek) dalece wyprzedziła Europę i odnotowała mimo kryzysu przyzwoity wzrost. 11 krajów zanotowało także wzrost, cała Unia spadła natomiast o 0,8%. Dramatyczny spadek stał się udziałem Grecji - to istna degrekolada.

Kliknij ilustrację, by ją powiększyć.

image

poniedziałek, 2 września 2013

Kilka słów o demografii

Demografia to ciekawa dyscyplina wiedzy - dotyka każdego z nas, ale dotyka w zbiorowości, która może być odmienna od indywidualnych doświadczeń. Przytoczmy kilka danych demograficznych, o których zapewne wie stosunkowo niewiele osób, zwłaszcza o danych dotyczących dożywalności (przyda się przed czekającymi nas demonstracjami związkowców, którzy nie chcą “pracować do śmierci”, upowszechniając ten nonsens na transparentach i w wypowiedziach niedouczonych działaczy). Dotyczą 2010 roku:

50 lat dożywa 91,3% M i 96,8% K
55 lat dożywa 86,7% M i 95% K
60 lat dożywa 80,3% M i 92,3% K
65 lat dożywa 72% M i 88,4% K
67 lat dożywa 68,2% M i 86,4% K
70 lat dożywa 61,8% M i 82,9% K
75 lat dożywa 49,6% M i 75% K
80 lat dożywa 35,6% M i 62,3% K
85 lat dożywa 21,4% M i 44% K
90 lat dożywa 9,8% M i 24% K

Te same dane, ale bardziej obrazowo:

image

Źródło: http://www.stat.gov.pl/cps/rde/xbcr/gus/PUBL_lud_trwanie_zycia_2010.pdf, str. 58-60

Zwróćcie uwagę na pogrubione dane - obecny wiek emerytalny dla obu płci i wiek w nowej ustawie. Wieku 67 lat dożywa obecnie 68,2 procent mężczyzn i 86,4 procent kobiet - czyli średnio, w całej populacji, jakieś 78% osób (kobiety są nieco liczniejsze, stąd średnia jest bliżej wieku kobiet). Wieku 65 lat - ok. 81% osób.

A patrząc inaczej, osiągnąwszy 65 lat, polskie kobiety żyją jeszcze średnio 19,2 roku, zaś polscy mężczyźni - 14,8 roku. Mówi o tym wpis Oczekiwana długość życia w wieku 65 lat, gdzie cytowane są dane Eurostatu.

Gdy Bismarck ustanawiał w 1889 roku system emerytalny, mało kto dożywał tego wieku, pewnie nie więcej niż 10-15% osób (nie mam danych historycznych - pewnie dałoby się je gdzieś znaleźć lub wywieść z innych danych statystycznych, ale zajęłoby to sporo czasu). Dzisiaj w Polsce dożywa go 72% mężczyzn, w krajach zachodnich o kilka punktów procentowych więcej.

http://www.wprost.pl/ar/8889/Emerytura-od-Bismarcka/

Tak więc, teza o wymieraniu połowy mężczyzn przed emeryturą i pracy do śmierci nie utrzymuje się w świetle beznamiętnych liczb.

Ale jest jeszcze druga sprawa. Otóż w ciągu ostatnich 20 lat średnia długość życia w Polsce wzrosła o 6 lat, a więc o rok co 3-4 lata. To wynik naszych lokalnych megatrendów - lepsze odżywianie (m. in. masowe jedzenie cytrusów! - teza prof. Zatońskiego), lepszy medyczny poziom opieki zdrowotnej, spadek o 20 punktów procentowych odsetka palących (z 45 do 25 procent), wzrost odsetka uprawiających jakieś ćwiczenia fizyczne z 25 do 75 (dane z Newsweeka, za jednym ośrodków badawczych). Przejmujemy standardy zachodnioeuropejskie, które w skali masowej, w wielkich liczbach, owocują przedłużonym życiem o lepszej jakości.

Bardzo ważna jest konstatacja, że to proces dynamiczny, stale trwający. Za 7 lat, gdy pierwsi mężczyźni będą przechodzić na emeryturę w wieku 67 lat, średni wiek będzie zapewne wyższy o kolejne dwa lata. Nawet biorąc pod uwagę wygasające, asymptotyczne doganianie standardów najwyżej rozwiniętych krajów zachodnich, za 27 lat, gdy pierwsze kobiety przejdą na emeryturę w wieku 67 lat, średnia będzie wyższa o kolejne kilka lat. Zaś w przytoczonych wyżej danych dotyczących odsetka dożywających określonego wieku, każda z liczb będzie o kilka kolejnych punktów procentowych wyższa. W efekcie po upływie jednej generacji człowiek 70-letni będzie równie młody (czy stary, jak kto woli), jak dzisiejszy 65-latek. To realne liczby i obiektywne trendy, a nie "kłamstwo Tuska", jak głoszą mało rozgarnięci ludzie, a zwłaszcza nieznający faktów politycy.

Oświata i wychowanie w liczbach

Liczby są kluczowe i dyskutując o stanie oświaty i wychowania trzeba się w pierwszej mierze opierać na danych statystycznych GUS. W witrynie internetowej GUS publikacjom o edukacji poświęcony jest osobna podstrona ze zbiorem opracowań dostępnych w formacie PDF. Polecam je jako twardą podstawę do wszelkiego typu analiz i dyskusji.

http://stat.gov.pl/gus/edukacja_PLK_HTML.htm

Kluczowa jest tu doroczna publikacja Oświata i wychowanie w roku szkolnym (aktualnie lata 2011-2012) - blisko 500-stronicowa publikacja zawierająca niezbędne dane o fragmencie systemie edukacji, od wychowania przedszkolnego, po szkoły policealne. Z opisu:

Szkoły podstawowe, gimnazja, szkoły ponadgimnazjalne: zasadnicze szkoły zawodowe, technika, licea profilowane, licea ogólnokształcące, szkoły artystyczne, szkoły policealne, szkoły specjalne - dane o szkołach, uczniach, absolwentach, nauczycielach, oddziałach, klasach, pomieszczeniach szkolnych oraz o wychowaniu przedszkolnym i wybranych formach opieki nad dziećmi i młodzieżą.

image

image

Przykładowe dane - publiczne wydatki na oświatę i wychowanie, z budżetu państwa i jednostek samorządu terytorialnego. W 2011 roku wyniosły 58,3 mld zł (wielkość zbliżona do publicznych wydatków na ochronę zdrowia), czyli 3,9% PKB. To nominalnie (w cenach bieżących) o 60% więcej niż 8 lat wcześniej, kiedy wydano ok. 35 mld zł, z zachowaniem mniej więcej stałego udziału w PKB w wysokości 4%.

image

piątek, 30 sierpnia 2013

Rachunki narodowe wczoraj, dziś i jutro

Od czasu do czasu pojawia się tu jakaś krótsza czy dłuższa dyskusja, samoistnie lub na marginesie innego wątku, jak liczyć dobrobyt. Powszechnie stosowane pojęcia produkcji globalnej, produktu krajowego brutto i netto, produktu narodowego brutto i netto, dochodu krajowego są przedmiotem standardowego wykładu makroekonomii na całym świecie, ale oczywiście od dziesiątek lat trwa też dyskusja nad właściwym pomiarem dobrobytu, który wykraczałby poza kategorie stricte ekonomiczne, z PKB na czele. Przykłady to wskaźniki HDI (Human Development Index) i NEW (Net Economic Welfare) lub MEW (Measure of Economic Welfare).

Zainteresowanym polecam w tym miejscu linkowaną niżej publikację GUS-owską z 2008 roku, a w niej szczególnie kilkunastostronicowy artykuł prof. Leszka Zienkowskiego "Rachunki narodowe wczoraj, dziś i jutro", na str. 13. To ciekawy historyczny przegląd zmagań myśli ekonomicznej z miernikami dobrobytu - bez matematyki i statystyki, więc strawny nawet dla osób uczulonych na wzory.

GUS - Główny Urząd Statystyczny - Rachunki narodowe. Wybrane problemy i przykłady zastosowań.

Jego autor, bardzo szanowana i zasłużona postać w dziedzinie badań empirycznych gospodarki, zmarł w 2009 roku w wieku 86 lat.
http://www.pte.pl/pliki/1/94/Prof_Zienkowski.pdf

czwartek, 8 sierpnia 2013

Jak maleje liczba uczniów i co z tego wynika

Dane z małego rocznika statystycznego 2013 - tym razem temat gorący, wykorzystywany politycznie jako pałka do walenia oponentów, ale zazwyczaj bez znajomości faktów, a przede wszystkim liczb.

Główny Urząd Statystyczny / Obszary tematyczne / Roczniki statystyczne / Roczniki Statystyczne / Mały Rocznik Statystyczny Polski 2013

Dane znajdują się w tabeli WAŻNIEJSZE DANE O SYTUACJI SPOŁECZNO-GOSPODARCZEJ KRAJU na str. 626-627. Pokazują łączną liczbę uczniów w latach 1950-2013, a także w podziale na typy szkół. W sporządzonym na tej podstawie wykresie przy łącznej liczbie umieściłem dodatkowo etykiety, a same liczby zawarte są w tabeli pod wykresem.

Zwracam szczególnie uwagę na spadek liczby uczniów od roku 2000 do dzisiaj - z 7 do 5 mln, czyli obecnie jest o 30% mniej uczniów niż 12 lat temu! Nie dziwi w tej sytuacji likwidowanie i konsolidowanie szkół, zwalnianie nauczycieli (i tak zwolniono - na szczęście - dużo mniej niż wynika ze spadku liczby uczniów). To obiektywne uwarunkowania posunięć zarówno na szczeblu lokalnym, jak i krajowym, czy się one komuś podobają, czy też nie. Jest dość oczywiste, że elitarna profesja, jaką są nauczyciele, powinna być chroniona i dobrze wykorzystywana - chyba na razie tak się zazwyczaj dzieje.

Polecam kliknięcie obrazka i obejrzenie danych.

image

poniedziałek, 5 sierpnia 2013

Portal Geostatystyczny

Główny Urząd Statystyczny udostępnił Portal Geostatystyczny - nowoczesne narzędzie do interaktywnej prezentacji kartograficznej i publikacji danych pozyskanych w spisach powszechnych tj. Powszechnym Spisie Rolnym 2010 (PSR 2010) i Narodowym Spisie Powszechnym Ludności i Mieszkań 2011 (NSP 2011).
Portal Geostatystyczny - PGS
image

sobota, 3 sierpnia 2013

Statystycznie mówiąc...

Znakomita publikacja GUS, przyjaznym językiem i ilustracjami opisująca na 59 stronach, jaką użyteczną wiedzę gromadzi, przetwarza i udostępnia GUS. Przydatna dla niefachowców, a szczególnie dla uczniów, którzy od szkolnych lat powinni wiedzieć, gdzie i po co sięgać, by mieć rzetelne dane. Bardzo polecam.

Cytat:

W związku z przypadającą w bieżącym roku 95. rocznicą powstania Głównego Urzędu Statystycznego oraz ustanowieniem roku 2013 Międzynarodowym Rokiem Statystyki, przygotowano publikację „Statystycznie mówiąc…”. Ta pozycja wydawnicza jest adresowana do szerokiego grona odbiorców nie związanych bezpośrednio ze statystyką, w tym w szczególności do młodych ludzi, którzy chcą się dowiedzieć i zrozumieć, co wspólnego z codziennym życiem ma statystyka.

http://stat.gov.pl/gus/5840_14362_PLK_HTML.htm

image

piątek, 2 sierpnia 2013

Polska w liczbach 2013

43-stronicowa broszura statystyczna, układem i prezentacją dostosowana do potrzeb osób rzadziej sięgających do danych statystycznych. Bardzo przyjemny optycznie i pouczający merytorycznie dokument GUS, szczerze polecam.

http://stat.gov.pl/gus/5840_6308_PLK_HTML.htm

image

czwartek, 25 lipca 2013

Spadek przestępczości - megatrend?

Z Małego Rocznika Statystycznego 2013 GUS wynotowałem kilka liczb dotyczących liczby przestępstw (dane w tysiącach) i ich wykrywalności (dane w procentach) w okresie 2000-2013. Od połowy ubiegłej dekady mamy do czynienia z istotnym spadkiem, a co ciekawe, jest on zauważalny także w ostatnich latach, choć kryzysy ekonomiczne z natury sprzyjają przestępczości.

W tabeli dokonałem malutkiej manipulacji prezentacyjnej - dane z pierwszej połowy tego roku pomnożyłem mechanicznie przez dwa, aby uzyskać porównywalność 2013 roku z poprzednimi latami. Faktyczne wyniki nie powinny znacząco odbiegać od takiej ekstrapolacji.

Przyczyny spadku są zapewne dwojakie - z jednej strony mamy do czynienia z megatrendem, ogólnym spadkiem przestępczości na świecie, z drugiej zapewne doskonali się polska policja, mamy coraz doskonalsze narzędzia. Naturalnie trudno się pokusić o bardziej szczegółowe uwagi.

image

czwartek, 11 lipca 2013

Na co wydajemy pieniądze?

Pewnie nie wszyscy wiedzą, jaki jest udział wydatków na rozmaite kategorie produktów i usług w dochodach. W linkowanym nieco wcześniej Małym Roczniku Statystycznym Polski 2013 (GUS) znalazłem takie dane, za rok 2011 (str. 196, SPOŻYCIE INDYWIDUALNE W SEKTORZE GOSPODARSTW DOMOWYCH z dochodów osobistych). W okresie 2000-2011 spożycie, w cenach stałych, wzrosło o 45,8%.

Udział wydatków:

  • Żywność i napoje bezalkoholowe - 18,9%
  • Napoje alkoholowe i wyroby tytoniowe - 6,4%
  • Odzież i obuwie .- 4,2%
  • Użytkowanie mieszkania i nośniki energii - 24,4%
  • Wyposażenie mieszkania i prowadzenie gospodarstwa domowego - 4,5%
  • Zdrowie - 4,4%
  • Transport - 10%
  • Łączność - 2,9%
  • Rekreacja i kultura - 7,7%
  • Edukacja - 1,2%
  • Restauracje i hotele - 2,8%
  • Inne towary i usługi - 12,6%

Link dla przypomnienia: http://stat.gov.pl/gus/5840_737_PLK_HTML.htm

Łączna liczba wyświetleń od 27 sierpnia 2013

Formularz kontaktowy

Nazwa

E-mail *

Wiadomość *

Mój Twitter