Pokazywanie postów oznaczonych etykietą demografia. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą demografia. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 16 grudnia 2013

Rocznik

Aby mieć orientację, jak wyglądają procesy demograficzne w kraju, warto wiedzieć, jakie są losy pojedynczego rocznika (kohorty, jak mówią statystycy). Przyjmijmy dla uproszczenia, że w danym roku rodzi się 500 tys. dzieci. W tabeli pokazujemy sukcesywne wygasanie rocznika w przedziałach 5-letnich, nie rocznych, gdyż trudno byłoby przedstawić aż 100 wierszy z danymi. Przyjmujemy też dla uproszczenia, że ostatni przedstawiciele rocznika dożyją góra stu lat, zatem rocznik trwa właśnie sto lat - rozpoczął się na przykład w 1950 roku i będzie trwał do 2050.

mx37648

Bardziej obrazowo pokazuje to wykres:

image

Jest oczywiste, że początkowa liczba osób w danym roczniku, w naszym przykładzie 500 tys., ulega stałemu zmniejszaniu (nigdy nie rośnie, ani nawet nie pozostaje na stałym poziomie), gdyż ludzie należący do niego sukcesywnie umierają. Różne jest natomiast tempo wymierania i od tego zależy nachylenie idącej w dół linii - im szybsze tempo w jakimś okresie, tym mocniej krzywa opada. W pierwszym roku jest zjawisko umieralności niemowląt, potem dzieci są zdrowsze i silniejsze, więc krzywa się wypłaszcza, ale naturalnie cały czas mamy do czynienia z umieraniem wskutek chorób czy wypadków. W okresie młodzieńczym może się nasilić umieralność spowodowana wypadkami czy przestępczością (znane zjawisko w USA, w rejonach zamieszkanych przed czarną ludność, gdzie morderstwa są najczęstszą przyczyną śmierci młodych ludzi).

Na wykresie pokazany jest przykładowy silny spadek krzywej w przedziale 35-40 - przyjmujemy, że w tym czasie miała miejsce wojna, która znacznie uszczupliła ludność kraju, w tym też dany rocznik. Omawiany rocznik, dochodząc z kolei do przedziału 55-60, doznaje dużego uszczerbku wskutek epidemii, jaka pojawiła się w kraju. Wypłaszczenie w przedziale 45-55 spowodowane jest wprowadzeniem masowych szczepień na niektóre nękające ludność choroby, a przedziały od 60 lat w górę zaznają błogosławieństwa wprowadzonego wcześniej czy upowszechnionego systemu ubezpieczeń społecznych (czyli emerytur).

Liczba początkowa, czyli w naszym przykładzie 500 tys. urodzeń, jest dana, choć naturalnie zależy od szeregu czynników, przede wszystkim liczby ludności. Opadanie liczby początkowej jest wypadkową wielu czynników, z których główne przedstawiono wyżej - jedne przyspieszają opadanie (wojny, choroby, głód, kataklizmy), inne go spowalniają (np. masowe szczepienia, powszechna opieka zdrowotna, pomoc żywnościowa). Jak daleko z kolei sięga rocznik, zależy przede wszystkim od potencjału genetycznego, ale istotne znaczenie mają też wszystkie czynniki wpływające na szybkość wygasania tej populacji.

To oczywiście tylko jeden rocznik. A przecież równolegle tym samym procesom podlegają wszystkie poprzednie i następne roczniki - ich suma decyduje w danym momencie o liczbie ludności kraju (nie licząc rzecz jasna migracji). W każdym momencie trwania danego rocznika inne roczniki akurat się zaczynają, trwają od pewnego czasu czy już się kończą. Każdy rocznik ma swój unikatowy cykl życia, przy czym te bliższe siebie mają zazwyczaj podobne wykresy, te oddalone, bardziej się różniące (np. ta sama wojna mogła “trafić” jeden rocznik na poziomie 30-32 lat życia, a inny, wcześniejszy o 18 lat, na poziomie 48-50 lat). Czy ich suma się zmienia, zależy od rozmaitych czynników, a wiec początkowej liczebności, czasu trwania i tempa wymierania - w przypadku Polski od kilkunastu lat doświadczamy stagnacji i suma roczników waha się w okolicach 38 mln osób.

wtorek, 8 października 2013

Ojczyzna Europa

Dziennik “Rzeczpospolita” opublikował 7 października 2013 r. artykuł Wyjechali, już tu nie wrócą, w którym w dość alarmistycznym tonie przedstawiał stan polskiej emigracji, zrównując go nieomal z upustem krwi. Zarzucił również GUS-owi ukrywanie danych, które mają być tak niekorzystne dla Polski i rządu, że GUS zdecydował się na ich wstrzymanie z obawy przed niekorzystnym wpływem na warszawskie referendum w sprawie odwołania prezydent miasta Hanny Gronkiewicz-Waltz. GUS odpowiedział na te zarzuty publikując jednocześnie dane (arkusz Excela), po czym autor artykułu w Rzeczpospolitej podtrzymał je w kolejnym artykule, GUS potwierdza i obraża.

Każdy może obejrzeć dane w linkowanym arkuszu Excela, niemniej zamieszczamy zrzut ekranowy z publikacji GUS (kliknij, aby powiększyć):

image

Na podstawie tych danych sporządziłem dodatkowo wykres, który bardziej obrazowo ilustruje dynamikę strumieni emigracyjnych i bieżący stan naszej emigracji w Europie i na świecie. Wykres pokazuje poszczególne lata od 2002 roku, przy czym NSP oznacza tu Narodowy Spis Powszechny.

image

Nie wdając się w polityczne uwarunkowania stanowiska obu stron (GUS i raczej antyrządowa gazeta), zwróćmy przede wszystkim uwagę na fakty.

W pierwszej kolejności trzeba zauważyć, że liczba emigrantów w zasadzie już nie rośnie. Po 2004 roku zwiększała się szybko na skutek naszego wejścia do UE, po czym, osiągnąwszy po trzech latach liczbę ponad 2 mln, od sześciu lat pozostaje mniej więcej na stałym poziomie, nie osiągnąwszy jednak wielkości kulminacyjnych z okresu 2007-2008. To naturalnie zasób (w sensie matematycznym - stan w danym punkcie czasowym) zmienny, stale się odnawiający - część stanowią osoby trwające tam przez lata, niektórzy wracają do kraju, a na ich miejsce przyjeżdżają nowe osoby. Tylko demografowie uzbrojeni w odpowiednie narzędzia badawcze byliby w stanie prognozować, czy wielkość emigracji będzie się zmieniać (np. zwiększać), aczkolwiek można chyba zaryzykować hipotezę, że o ile nie pojawi się jakiś kataklizm ekonomiczny, emigracja nie będzie się powiększać, że osiągnęła swój naturalny poziom, biorąc pod uwagę uwarunkowania ekonomiczne, społeczne i psychologiczne. To nie 19-wieczna Irlandia, gdzie zaraza ziemniaczana spowodowała straszliwy głód i masową emigrację do Ameryki.

Można zauważyć, że mamy tu do czynienia z dwiema filozofiami warunkującymi postawę dwóch stron konfliktu politycznego w Polsce. Stronnicy Prawa i Sprawiedliwości (szerzej, prawicy) uważają z przyczyn ideologicznych, iż Polacy powinni żyć i pracować w Polsce, a każdy tysiąc emigrantów to zbędny upust krwi, podczas gdy liberalna część społeczeństwa wychodzi z założenia, że to naturalny objaw wolności, jakimi cieszą się dziś Polacy, zwłaszcza wolności politycznych i ekonomicznych w Unii Europejskiej.

Rynkiem pracy jest dzisiaj Europa, nie pojedynczy kraj, a choć polska gospodarka z przyczyn strukturalnych wytwarza od ćwierć wieku zbyt mało miejsc pracy (szybki rozwój ekonomiczny - 242% od 1991 roku - jest osiągany dzięki zdecydowanej poprawie ilości i jakości trwałych środków pracy oraz organizacji i zarządzania, a nie dzięki sile roboczej) i nie jest to zjawisko w pełni korzystne, to europejski rynek pracy absorbuje po prostu nadwyżki pracowników. Trudno to uznawać za kataklizm - kiedyś ruchy pracowników miały miejsce między regionami kraju, dzisiaj między euroregionami. Czy ktoś pracuje w Warszawie lub Krakowie, czy też w Berlinie lub Londynie (inne miasta w ramach tego samego Eurolandu), jest w zasadzie obojętne i nie należy podnosić z tego tytułu alarmu.

Oczywistą korzyścią z emigracji - poza absorbcją bezrobotnych pracowników - jest to, że emigranci utrzymują swoje rodziny w kraju (w 2012 roku 17,4 mld zł przysłanych dla rodzin), a także zyskują dodatkowe kwalifikacje, poznając język i odmienne techniki, technologie i organizację pracy. Nawet jeśli część z nich nie zdecyduje się na powrót do kraju, to pozostali zasilą w którymś momencie swoim kapitałem i umiejętnościami polską gospodarkę.

Podsumowując te zwięzłe uwagi, tembr publikacji w Rzeczpospolitej uważam za zdecydowanie zbyt alarmistyczny, czego dowodzą pokazane liczby - będąc zwolennikiem liberalizmu politycznego i ekonomicznego widzę raczej szklankę w 80 procentach pełną niż w 20 procentach pustą. Nie lekceważąc wcale tendencji demograficznych i skutków emigracji, dopatruję się w niej znacznie więcej korzyści niż strat. Jeśli coś mnie niepokoi, to w pierwszej kolejności zaściankowa, bogoojczyźniana filozofia obecnej opozycji, która w naturalnych wolnościach obywatelskich upatruje nieszczęścia dla swojej wizji świata. Sądzę zresztą, że potrzebna jest szeroka dyskusja na ten temat.

----

Polecam przy okazji:

poniedziałek, 2 września 2013

Kilka słów o demografii

Demografia to ciekawa dyscyplina wiedzy - dotyka każdego z nas, ale dotyka w zbiorowości, która może być odmienna od indywidualnych doświadczeń. Przytoczmy kilka danych demograficznych, o których zapewne wie stosunkowo niewiele osób, zwłaszcza o danych dotyczących dożywalności (przyda się przed czekającymi nas demonstracjami związkowców, którzy nie chcą “pracować do śmierci”, upowszechniając ten nonsens na transparentach i w wypowiedziach niedouczonych działaczy). Dotyczą 2010 roku:

50 lat dożywa 91,3% M i 96,8% K
55 lat dożywa 86,7% M i 95% K
60 lat dożywa 80,3% M i 92,3% K
65 lat dożywa 72% M i 88,4% K
67 lat dożywa 68,2% M i 86,4% K
70 lat dożywa 61,8% M i 82,9% K
75 lat dożywa 49,6% M i 75% K
80 lat dożywa 35,6% M i 62,3% K
85 lat dożywa 21,4% M i 44% K
90 lat dożywa 9,8% M i 24% K

Te same dane, ale bardziej obrazowo:

image

Źródło: http://www.stat.gov.pl/cps/rde/xbcr/gus/PUBL_lud_trwanie_zycia_2010.pdf, str. 58-60

Zwróćcie uwagę na pogrubione dane - obecny wiek emerytalny dla obu płci i wiek w nowej ustawie. Wieku 67 lat dożywa obecnie 68,2 procent mężczyzn i 86,4 procent kobiet - czyli średnio, w całej populacji, jakieś 78% osób (kobiety są nieco liczniejsze, stąd średnia jest bliżej wieku kobiet). Wieku 65 lat - ok. 81% osób.

A patrząc inaczej, osiągnąwszy 65 lat, polskie kobiety żyją jeszcze średnio 19,2 roku, zaś polscy mężczyźni - 14,8 roku. Mówi o tym wpis Oczekiwana długość życia w wieku 65 lat, gdzie cytowane są dane Eurostatu.

Gdy Bismarck ustanawiał w 1889 roku system emerytalny, mało kto dożywał tego wieku, pewnie nie więcej niż 10-15% osób (nie mam danych historycznych - pewnie dałoby się je gdzieś znaleźć lub wywieść z innych danych statystycznych, ale zajęłoby to sporo czasu). Dzisiaj w Polsce dożywa go 72% mężczyzn, w krajach zachodnich o kilka punktów procentowych więcej.

http://www.wprost.pl/ar/8889/Emerytura-od-Bismarcka/

Tak więc, teza o wymieraniu połowy mężczyzn przed emeryturą i pracy do śmierci nie utrzymuje się w świetle beznamiętnych liczb.

Ale jest jeszcze druga sprawa. Otóż w ciągu ostatnich 20 lat średnia długość życia w Polsce wzrosła o 6 lat, a więc o rok co 3-4 lata. To wynik naszych lokalnych megatrendów - lepsze odżywianie (m. in. masowe jedzenie cytrusów! - teza prof. Zatońskiego), lepszy medyczny poziom opieki zdrowotnej, spadek o 20 punktów procentowych odsetka palących (z 45 do 25 procent), wzrost odsetka uprawiających jakieś ćwiczenia fizyczne z 25 do 75 (dane z Newsweeka, za jednym ośrodków badawczych). Przejmujemy standardy zachodnioeuropejskie, które w skali masowej, w wielkich liczbach, owocują przedłużonym życiem o lepszej jakości.

Bardzo ważna jest konstatacja, że to proces dynamiczny, stale trwający. Za 7 lat, gdy pierwsi mężczyźni będą przechodzić na emeryturę w wieku 67 lat, średni wiek będzie zapewne wyższy o kolejne dwa lata. Nawet biorąc pod uwagę wygasające, asymptotyczne doganianie standardów najwyżej rozwiniętych krajów zachodnich, za 27 lat, gdy pierwsze kobiety przejdą na emeryturę w wieku 67 lat, średnia będzie wyższa o kolejne kilka lat. Zaś w przytoczonych wyżej danych dotyczących odsetka dożywających określonego wieku, każda z liczb będzie o kilka kolejnych punktów procentowych wyższa. W efekcie po upływie jednej generacji człowiek 70-letni będzie równie młody (czy stary, jak kto woli), jak dzisiejszy 65-latek. To realne liczby i obiektywne trendy, a nie "kłamstwo Tuska", jak głoszą mało rozgarnięci ludzie, a zwłaszcza nieznający faktów politycy.

piątek, 30 sierpnia 2013

Dzieci a długość życia

Dramatyczny w swej wymowie interaktywny wykres ilustrujący ujemną korelację (nie związek przyczynowo-skutkowy!) liczby dzieci w rodzinie i oczekiwanej długości życia (przy 5-7 dzieciach zaledwie 45-55 lat). Możesz przesuwać kursor myszy nad kółka i nazwy kontynentów, a także przesuwać suwak na dole.

sobota, 15 czerwca 2013

Umieralność dzieci do piątego roku życia

Umiejętność korzystania z danych statystycznych uważam za sprawność cywilizacyjną niezbędną człowiekowi o jakichś elementarnych aspiracjach intelektualnych, uważającemu się za w miarę wykształconego.

Jednym z narzędzi, z których powinno się korzystać przy różnych okazjach, są dane i wykresy Google pokazujące podstawowe wskaźniki rozwojowe. Są one o tyle ważne, że możemy interaktywnie kształtować zakres wyświetlanych danych czy typy wykresów. Źródłem danych są statystyki Banku Światowego i Eurostatu.

piątek, 7 czerwca 2013

Życie krótkie i brutalne

Sporo mówiono ostatnio w mediach o problemach z lekami onkologicznymi. a gdy się chwilę zastanowić, widać wyraźnie, jak bardzo zmieniają się standardy medyczne, wedle których oceniamy rzeczywistość. Z problemem tym wiązała się także dość blisko dyskusja wokół ustawy emerytalnej.

W ciągu ok. 100 tys. lat istnienia współczesnego człowieka na świecie żyło ok. 100 mld ludzi, z czego prawdopodobnie góra 10% zaznało współczesnej opieki medycznej. Kiedyś potencjał genetyczny człowieka był mniejszy i dożywał on zapewne wieku o 1/3 mniejszego, po drugie, nazwijmy to tak,współczynnik urazowości był znacznie większy niż dzisiaj i znacząco skracał życie, którego średnia zazwyczaj nie przekraczała 40 lat. Ludzie doświadczali na co dzień mnóstwa chorób i urazów, z którymi dzisiaj mało kto ma do czynienia. Nie mając dróg, doznawali urazów na leśnych ścieżkach czy sawannach, kaleczyli się o kamienie, krzaki i drzewa, zaziębiali się, ulegali zatruciom od roślin, padali ofiarą drapieżników albo broniących się ofiar, byli kąsani przez węże, zwykłe skaleczenia kończyły się często groźnymi infekcjami. Poziom higieny był bliski zera.

Nie dysponowano współczesną medycyną, zatem banalne choroby i urazy bywały często śmiertelne. Musimy sobie też uprzytomnić, że znieczulenie ogólne wynaleziono dopiero w połowie XIX wieku, choć zapewne przez tysiące lat ludzie potrafili stosować naturalne analgetyki, choćby rośliny będące dziś surowcem w produkcji narkotyków. Ale przecież aż dreszcz przechodzi, gdy pomyśleć o operacjach przeprowadzanych bez znieczulenia, a wszak archeolodzy dowiedli m.in. trepanacji czaszki przeprowadzanych przez starożytne plemiona.
Także w stosunkach z innymi ludźmi nie kierowano się współcześnie rozumianą etyką, kary były niewspółmierne do przewinień, gdyby oceniać je dzisiejszą miarą, kara śmierci była bardzo częsta. Do tego jeszcze trzeba doliczyć częste konflikty zbrojne, codzienną brutalność w stosunkach międzyludzkich, brak dzisiejszej empatii. Jednym słowem, życie było wtedy krótkie i brutalne, nieporównywalne z dzisiejszym.

Nie znam opracowań popularnonaukowych dotyczących tego tematu - być może historycy będą w stanie podać jakieś materiały.

W linku niżej jest żywy przykład, jak życie silnie zależało od natury, od przypadku. W historii rozwoju ludności Krakowa widać wyraźnie, jak dramatyczne skutki miały epidemie dotykające ludność miast w średniowieczu. Niekiedy ginęło nawet 15-25 procent ludności, zaś Czarna Śmierć w połowie XIV w. zabiła ok. 40% Europejczyków.

Ludność Krakowa – Wikipedia, wolna encyklopedia

wtorek, 4 czerwca 2013

Europejska recesja demograficzna

Towards a 'baby recession' in Europe?

Kolejna ciekawa świeżynka z Eurostatu - zwróćcie uwagę na tabelę 2, gdzie w 2011 r. niemal wszystkie kraje europejskie są mniej czy bardziej poniżej wskaźnika 2 urodzeń na kobietę (średnia europejska to 1,58, Polska ma 1,30), gdy tzw. reprodukcję prostą ludności - bez salda migracji - zapewnia dopiero 2,3 urodzenia (co szóste, co siódme małżeństwo nie ma dzieci z przyczyn medycznych).

Demografia to bardzo ciekawa dyscyplina wiedzy, niezwykle wieloaspektowa, choć dość trudna matematycznie ze względu na silne wahania okresowe i trwające dziesięciolecia skutki rozmaitych wydarzeń (np. dziura demograficzna wskutek strat wojennych I i II czy epidemii hiszpanki na przełomie lat 10. i 20).

Fertility statistics in relation to economy, parity, education and migration - Statistics Explained

środa, 20 lutego 2013

Żyjemy dłużej - raport NIZP

Ciekawe omówienie raportu Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego - kluczowe dane o stanie zdrowia Polaków i jego ochronie.

Z najnowszego raportu NIZP-PZH wynika, że chociaż żyjemy coraz dłużej, to jednak wciąż krócej od pozostałych mieszkańców Europy. Długość życia i stan zdrowia Polaków różnią się ponadto znacznie w poszczególnych regionach naszego kraju. Najkrócej żyją mieszkańcy województwa łódzkiego. Najdłużej - mieszkańcy małopolskiego i podkarpackiego.

Raport NIZP-PZH: żyjemy coraz dłużej, ale wciąż krócej od pozostałych mieszkańców UE - Rynek Zdrowia

piątek, 28 grudnia 2012

Żyjemy dłużej

Skorzystam od razu ze świeżo wydanego przez GUS rocznika statystycznego RP 2012 i odniosę się do ponownie do tematu, który był jednym z najbardziej zapalnych punktów dyskusji politycznej w Polsce.

http://stat.gov.pl/gus/5840_2844_PLK_HTML.htm

Rocznik Statystyczny Rzeczypospolitej Polskiej

Oto najświeższe dane demograficzne - tabela 26 na str. 206 rocznika. Wynika z nich, że w wieku 60 lat mężczyźni żyją jeszcze 18,5 roku (dożywają 78,5), a kobiety - 23,8 roku (dożywają 83,8). Nie ma kolejnego kamienia milowego w tym zestawieniu, owego krytycznego wieku 65 lub 67 lat, ale demografia mówi, że w tym wieku dożywa się średnio jeszcze późniejszego wieku.

Zauważcie przy tym, że w ciągu roku (por. dane 2010 i 2011) dożywalność wzrosła o kolejne 0,2/0,3 roku. A od 2000 roku aż o 1,8/2,3 roku.

To przyczynek do związkowych krzyków na manifestacjach i haseł na plakatach, że pracujemy do śmierci. Nie, nie do śmierci, panowie krzykacze - na emeryturze żyjemy jeszcze średnio kilkanaście lat.

I jeszcze odwołanie do innego wpisu: Oczekiwana długość życia w wieku 65 lat

czwartek, 6 września 2012

Nauczyciele i demografia

Według linkowanego niżej rocznika "Oświata i wychowanie w roku szkolnym 2010-2011" obecnie jest w Polsce ok. 400 tys. nauczycieli szkół podstawowych, gimnazjów i szkół ponadgimnazjalnych, z czego niemal 92% w sektorze publicznym. Obsługują oni ok. 5,2 mln uczniów (w roku 2000-2001 aż 7,3 mln).

Kilka dni temu w felietonie dotyczącym stanu oświaty stwierdzono m. in., że  na samym Podlasiu zostanie w tym roku zwolnionych 700 nauczycieli. Gdyby ekstrapolować tę liczbę na cały kraj, można by się spodziewać zwolnienia ok. 10-12 tys. nauczycieli, czyli mniej więcej 2,5-3% zatrudnionych. To naturalnie ileś tysięcy ludzkich dramatów, ale na tle globalnych liczb nie jest obrazem rozkładu oświaty, zwłaszcza wobec spadku liczby dzieci i młodzieży aż o 30% w ciągu dekady.

Nauczyciele to elita - znaczna większość z wyższym wykształceniem, o poziomie intelektualnym i kulturalnym mocno wykraczającym ponad średnią w całym społeczeństwie. To skarb, który należy chronić i jak najlepiej wykorzystywać. Zapewne inteligencja i elastyczność pozwoli większości zwalnianych znaleźć pracę, choć szkoda zawsze każdej osoby.

Demografia to dość ścisła nauka, operująca sprawdzonymi modelami i coraz lepszą techniczną aparaturą. Pozwala całkiem precyzyjnie określać zmiany ludnościowe w czasie, a przede wszystkim wielkość kolejnych roczników dzieci i młodzieży przechodzących potem przez kilkunastoletni tunel edukacyjny. Kształcenie nauczycieli też się da do tego dostosowywać, choć zapewne nie tak precyzyjnie, jak dawniej, gdyż nie cała edukacja akademicka jest dziś publiczna. W każdym razie to trendy demograficzne są dzisiaj zmienną niezależną, a cała reszta musi się do tego dopasować - oby jak najmniejszym kosztem społecznym.

A tak na marginesie - zaskakująco rzadko mówi się o zmniejszaniu grup uczniowskich, co stanowiłoby prosty bufor chroniący przez zwolnieniami. Nie wiem, dlaczego tak jest.

http://stat.gov.pl/cps/rde/xbcr/gus/e_oswiata_i_wychowanie_2010-2011.pdf

piątek, 30 marca 2012

Smutny dzień demokracji

Mimo nawału roboty (kochani, robienie screencastów to wyjątkowo up... robota - 11-minutowe nagranie robiłem dziś od siódmej rano do czternastej po południu) tkwiłem jednym uchem w telewizorze, od czasu do czasu rzucając też okiem. Powód istotny, wręcz fundamentalnie ważny - przedłużenie wieku przechodzenia na emeryturę.

Praktycznie wszyscy niezależni analitycy zgodnie podkreślają konieczność dokonania reformy, bo tak wynika z rachunków, a z faktami i liczbami rozsądni ludzie nie zwykli się boksować - drobne różnice mogą wynikać z odmiennych założeń, ale indagowani mainstreamowi ekonomiści i demografowie nie mają żadnych wątpliwości w tej kwestii, modele matematyczne są nieubłagane.

Z tym większym zainteresowaniem oczekiwałem debaty, spodziewając się rzeczowej dyskusji. Bardzo szybko okazało się, że tu nie chodzi o żadną merytoryczną dyskusję, że sprawa emerytur jest tylko kolejnym wehikułem, za pomocą którego Jarosław-Polskę-Zbaw chce po prostu wykopać Donka z posady, zaś emerytury ma w bardzo głębokim poważaniu.

Szczególnie wymowna była konfrontacja profesorskiego wywodu Dariusza Rosatiego z ujadaniem rozochoconych p.osłów prawicy, a szczególnie dramatyczna - wystąpienia Tuska i ryku towarzystwa mieniącego się parlamentarzystami. Myślę, że prof. Rosati niepotrzebnie komplementował szefa Solidarności Dudę, który nieliczne sensowne argumenty okraszał obficie dojeżdżaniem rządowi. Jarosław - choć doczekał się klaki, owacji na stojąco (burnyje apłodismienty, jak pisywała radziecka prasa relacjonując wystąpienia ważnych aparatczyków) - wydał z siebie żenująco sprzeczną z faktami perorę, pełną agresji i pogróżek. W La Pasionarię wcieliła się dziś Beata błogosławiona Kempa, niczym Dolores Bolesna opłakująca nieszczęsny los Polaków pod krwawym reżimem Tuska.

Nie miałem wysokiego mniemania o politykach prawicy (z nielicznymi wyjątkami), dziś przekonałem się o ich całkowitej obojętności dla losów kraju i zajadłej chęci przejęcia władzy. Co gorsza, robią ludziom wodę z mózgu, bezlitośnie ich okłamując, czego dowodzą hasła pod Sejmem. To przykry, smutny obraz upadku etycznego prawej strony, która dla władzy posunie się do każdego kłamstwa.

--
Na marginesie: poseł Jacek Sasin popełnił wczoraj fatalny błąd w dyskusji u Morozowskiego, myląc średni wiek umierania ze średnim wiekiem dożycia już w momencie przechodzenia na emeryturę. W przypadku mężczyzn to 72 lata i 79 lat, w przypadku kobiet kilka lat więcej. Ten sam błąd jest popełniany przez związkowców, którym wydaje się, że żyją tylko kilka lat na emeryturze. Ten sam błąd popełnił znany historyk Andrzej Nowak, pisząc cały oparty na błędnym założeniu artykuł w portalu wPolityce.pl. Dziś to dla kobiet i mężczyzn 14 i 19 lat, za ćwierć wieku będzie o kilka lat więcej.

Panu Sasinowi przesłałem na adres pocztowy w Sejmie stosowne wyjaśnienie (imie.nazwisko@sejm.pl) i ciekaw jestem, czy przeczytał, czy zrozumiał i czy wyciągnie z tego wnioski dla siebie. Bo że nie wiedzą o tym związkowcy pod Sejmem, jestem skłonny zrozumieć, co nie znaczy, że się z tą bzdurą zgadzać.

Łączna liczba wyświetleń od 27 sierpnia 2013

Formularz kontaktowy

Nazwa

E-mail *

Wiadomość *

Mój Twitter