W jednym z dzienników pojawił się materiał o kilkuletnim chłopczyku chorym na mukopolisacharydozę, któremu komisja lekarska przy NFZ odebrała leki. Choroba należy do skrajnie rzadkich (raz na 100 tys. urodzeń), zaś roczny koszt leczenia chłopca wynosi - uwaga, uwaga! - 2 mln złotych.
Komisja stwierdziła, że brak jest jakichkolwiek wyników stosowania leku, zatem konieczne jest cofnięcie dotacji NFZ. Matka chłopca twierdzi, że skutkiem zabrania lekarstwa będzie degradacja odporności i rychły koniec. Co ciekawe, obie strony mogą mieć rację, bo mówią o odrębnych sprawach - z całą pewnością lek nie daje oczekiwanych skutków, natomiast może tak być, że zabranie go pogorszy stan istniejący. Wprawdzie nie bardzo sobie wyobrażam, by komisja złożona ze specjalistów pominęła ten aspekt sprawy, a matka jest w oczywisty sposób zainteresowana wszelkimi próbami ratowania dziecka (zatem jej zdanie jest obciążone naturalną stronniczością), ale mogę sobie wyobrazić, że podjęcie tak dramatycznej decyzji musiało być niełatwe i wymagało bardzo dogłębnej analizy jej medycznego aspektu.
Jeden z członków komisji stwierdził przed kamerą, że 2 mln złotych kosztuje roczne utrzymanie jednego ze szpitalnych oddziałów (być może chodzi o koszt leków). Nietrudno też domyślić się, że suma ta jest w stanie uratować życie wielu chorym, zapewniając np. wysokospecjalistyczne leczenie onkologiczne dwudziestu chorym, i to za pomocą najnowocześniejszych terapii.
Sytuacja moralnie koszmarna, choć medycznie dość jasna - trzeba mieć w sobie duże pokłady asertywności, by decyzje nie zależały od naturalnego dla człowieka współczucia, a od racjonalnego osądu. Nie chciałbym być w roli tych lekarzy.
A wniosek jest dość prosty - trzeba jak najszybciej zwiększać PKB, bo to on jest rosnącym źródłem funduszy przeznaczanych na ochronę zdrowia. Pisałem o tym niedawno w Studiu Opinii.