Obejrzałem wczoraj debatę ekonomiczną PiS. Nie zamierzam się wcale nad nią pastwić, bo jej uczestnicy wygłosili w niej szereg trafnych i cennych uwag dotyczących przede wszystkim stanu finansów państwa, a zwłaszcza systemu podatkowego. Nie znaczy to wcale, że było to coś nadzwyczaj odkrywczego - takie tezy są powszechnie znane, a tutaj mieliśmy do czynienia z debatą przed oczami szerszej publiczności, gdy zazwyczaj ekonomiści rozmawiają w zaciszu instytucji akademickich.
Naturalnie były wystąpienia zupełnie od czapy. Jakiś pan Wróbel przypominał mi swoimi fantasmagoriami kandydata na prezydenta Polski sprzed 17 lat, producenta zdrowotnych papuci, niejakiego Piotrowicza. Inny pan, nieustannie klejący się do partii politycznych Janusz Szewczak (obecnie przyklejony do SKOK-ów) wygłosił jakieś księżycowe opinie, opierając się na wziętych z sufitu danych. Ale jeśli pominąć tych oryginałów, jak też osoby wyraźnie nastawione na autopromocję, było tam kilka sensownych i przytomnych wystąpień - najzabawniejsze wygłosił Robert Gwiazdowski wyśmiewający język ustaw podatkowych. Innym elementem komediowym był obszerny Zwischenruf prezesa PiS, który powołując się na istnienie w ekonomii elastyczności popytowej i podażowej (nie podał jednak, względem czego) rzucił rozkosznie nonsensownym hasłem elastyczności (hi hi) pauperyzacyjnej! Duża kupa czy kurza dupa, prezesowi było chyba wsio rawno...
Nie bardzo sobie wyobrażam obecność Balcerowicza i Kołodki, którzy są silnymi osobowościami i mieliby chyba trudności z utrzymaniem się w formule spotkania. Podobnie, obecność min. Rostowskiego wydaje się zupełnie zbędna, bo po prostu o projekcie PiS w zasadzie nie rozmawiano i minister nie miałby czego prostować. A podczas wystąpienia Szewczaka pewnie i tak by zemdlał, słuchając wyliczeń tego pana.
Biedny Krzysztof Skowroński, jako moderator, usiłował trzymać jakoś towarzystwo w pobliżu tez ekonomicznych PiS, ale owo wolało mówić raczej o realnych problemach niż roztrząsać program partii. No i słusznie.
A tytuł wpisu bierze się stąd, że Jarosław Kaczyński "podsumował" debatę stwierdzeniem o konieczności budowania nowego państwa. Czyli co by nie mówili w czasie spotkania, prezesowi i tak się wszystko kojarzy z IV RP. Debatą posłużył się więc jak pijany latarnią - nie by się oświecić, lecz by się podeprzeć.
No i jeszcze mówił coś o multazjanizmie...