Może nie tyle "dolce vita", co "euro vita". Ze dwa dni temu w którychś wiadomościach pokazana została migawka z uliczną rozmową z zaczepionym greckim emerytem. Skarżył się, że dostawał do tej pory 1700 euro, teraz dostanie 500 mniej.
Nie wiem, jaka jest precyzyjnie siła nabywcza greckich euro, nie wiem też, na ile ów emeryt jest reprezentatywny dla całej emeryckiej populacji w Grecji (reporter mógł trafić na jakiegoś krezusa), niemniej nie znam żadnego polskiego emeryta, który miałby emeryturę w wysokości 7 tys. złotych. A przecież Grecja nie była aż tak dramatycznie zamożniejsza od Polski. Dopiero co mieli PKB ok. 30 tys. USD na głowę, teraz mają 27 tys., a jest całkiem niewykluczone, że spadną poniżej 25 tys., a więc poniżej poziomu Czech, a w okolice Słowacji. Nawet my będziemy już w zasięgu wzroku.
Ów zubożony emeryt będzie dostawał w dalszym ciągu ok. 5 tys. złotych, czyli trzy razy więcej niż przeciętny polski, który otrzymuje 1800 brutto (1300 netto).
Wprawdzie pojedynczy przypadek nie świadczy o nadzwyczajnej hojności i rozpasaniu greckiego systemu wynagrodzeń, ale ostatnio było kilka artykułów opisujących niebywałą skalę cwaniactwa w tym miłym skądinąd narodzie.