środa, 16 lipca 2014

Mapy myśli - a może wspólnie?

Testuję intensywnie software do map myśli, czytam ebooki z Amazona, robię pierwsze ćwiczenia. Ciekawa rzecz, już próba przełożenia na mapę myśli pierwszego rozdziału z podręcznika "Wprowadzenie do ekonomii" (prof. E. Nojszewska, Wyd. WSiP) pozwoliła wykryć błąd autorki polegający na definiowaniu pojęcia za pomocą tego samego pojęcia, bo wyraz "dobro" pojawia się w nim zarówno jako nadrzędny wobecproduktu, jak i podrzędny wobec niego. To skutek rozrysowania użytych w rozdziale pojęć. Pokazuje to będący w trakcie tworzenia obrazek (utworzony w bezpłatnym programie MindMaple Lite).

Ale zmierzam do rzeczy ważniejszej. Już dekadę temu, gdy przez jakieś dwa lata pracowałem intensywnie przy Wikipedii, miałem okazję przekonać się, jaka potęga drzemie we wspólnym tworzeniu zasobów. Nie miałem jeszcze okazji prześledzić społecznych technik tworzenia mindmappingu, zatem pewnie wyważam tu otwarte drzwi, niemniej zastanawiam się nad pewnym dylematem. Otóż wspólne tworzenie map myśli z jednej strony pozwoliłoby względnie szybko zbudować zasoby dla podręczników szkolnych i akademickich. Dałoby to tym uczniom i studentom, którzy nie są jeszcze wprawni w strukturyzowaniu wiedzy, rzetelne sieci pojęć tak potrzebne w rozumieniu przedmiotów. Z drugiej strony samodzielne tworzenie map myśli jest doskonałym ćwiczeniem intelektualnym, które rozwija myślenie strukturalne i zastępuje nim nieszczęsne linearne widzenie materii. Być może wyjściem z tego dylematu byłoby tworzenie zasobów bez jakiegokolwiek stempla oficjalności, jako przykładów, próbek, stanów beta, materiału do naśladowania. Tylko głośno myślę.

Swoja drogą, mamy tylu łebskich (webskich) twórców webaplikacji - nie warto by było zbudować jakiegoś centrum do tworzenia takich zasobów? Szkoły mogłyby wykupywać abonament dla swoich uczniów, a przecież przy siedmiu milionach uczniów i studentów mogłoby to dać bardzo zacne pieniądze. Znowu tylko głośno myślę.

Gospodarka

wtorek, 15 lipca 2014

Mapy myśli do szkół!

Zacznę od anegdoty. Na drugim czy trzecim roku Finansów i Statystyki (dawno temu, galaktyka też inna) miałem na SGPiS dodatkowe zajęcia z ekonomii matematycznej. Koleżanka poproszona o przygotowanie referatu do jednego z tematów wyszła dumnie na środek sali i... zaczęła odtwarzać jak magnetofon zawartość podręcznika. Linearnie, jak leci! Po minucie takiego słowotoku, w czasie którego twarz prowadzącego magistra (dzisiaj to już od dawna szanowany profesor) zmieniała intensywnie kolory, ten zirytowany przerwał w końcu i powiedział, że to całkiem, ale to całkiem nie tak.

Dziewczyna była przeciętnie bystra i prawdopodobnie byłaby w stanie zrozumieć temat, jednak stała się mimo woli modelową wprost ilustracją podziału ludzi z punktu widzenia sposobu myślenia. Otóż większość osób (nie podejmę się próby określenia, jak duża większość) wchłania dostarczaną wiedzę linearnie, zgodnie z jej prezentacją w podręczniku - zakuć, zdać, zapomnieć, to najczęstsza strategia edukacyjna. To uczenie się pamięciowe, nieomal magnetofonowe odtwarzanie treści podręcznika. To najgorsze doświadczenie, które przyprawia uczniów o lęk i płacz. Oni nie są głupi, oni nie wiedzą, jak się uczyć! Druga grupa, u której nastąpiła częściowa iluminacja, próbuje przetworzyć dostarczoną treść na punkty, jakoś ją (też w zasadzie linearnie) uporządkować, i według tego odtworzyć. Trzecia, raczej niewielka grupa, rozumie, o co chodzi w nauce. A chodzi o prostą w gruncie rzeczy sprawę. Proszę mi darować, ale powiem wprost oczywiste wydawałoby się rzeczy.

W uczeniu się chodzi o przeczytanie (obejrzenie) materiału, ustrukturyzowanie go sobie w głowie (wyodrębnienie pojęć, znalezienie ich hierarchii i związków między nimi), a następnie inteligentne operowanie taką strukturą. To działanie zgodne z funkcjonowaniem mózgu, które odbiega od linearnie z natury wykładanej wiedzy podręcznikowej. To warunek zrozumienia i zapamiętania, które nie są możliwe, gdy tylko odtwarzamy mechanicznie z pamięci treść, a nie potrafimy operować jej fragmentami - kojarzyć je, wykorzystywać w różnych operacjach myślowych.

Przeszedłem z pierwszej do drugiej z wymienionych wyżej grup gdzieś pod koniec podstawówki (w szóstej, może siódmej klasie - szkoła 8+4, to było naprawdę dawno temu), a z drugiej do trzeciej chyba w połowie liceum - zapewne było to, oceniając z perspektywy czasu, najważniejsze doświadczenie intelektualne nastolatka. Jednak jak pan Jourdain z Moliera. nie wiedziałem, że mówiłem prozą, bo Tony Buzan tworzył swoje mapy myśli dopiero w latach 70. I tu docieram do sedna sprawy - mapy myśli to nic innego jak ustrukturyzowanie wiedzy, jak znalezienie jej punktów kluczowych i powiązań, stworzenie siatki bardziej i mniej ogólnych pojęć i związków między nimi. Podręcznik trzeba studiować, szkicując zarazem na kartce papieru mapę myśli do danego rozdziału czy punktu. W miarę poszerzania wiedzy trzeba te cząstkowe siatki łączyć ze sobą w całość - rozdziały podręcznika w kompletny obraz przedmiotu, a odrębne przedmioty w globalną wiedzę - fizykę z chemią, socjologię z ekonomią, a obie z historią. Mapy myśli to profesjonalne narzędzie, które uczniowskie i studenckie intuicje przekształca w dobrze działający system narzędzi poznawczych, dając im po prostu twarde, naukowe podstawy. Twierdzę wręcz, że każdy rozdział w podręczniku powinien zawierać mapę myśli będącą ekwiwalentem treści. Nie typowe "summary" na końcu rozdziału, lecz inteligentnie skonstruowaną mapę.

To narzędzie, które - na ile zdołałem w kilka dni poznać elementy - da się wdrożyć także w szkołach. Od najbardziej elementarnych spraw już nawet w podstawówce, bazując na ciekawych poznawczo i atrakcyjnych wizualnie ćwiczeniach. Zapewne nikt się nie zdziwi, gdy wygłoszę tezę, że niebotycznie wyższą korzyść przyniosłoby zastąpienie setek godzin nauczania religii właśnie zabawą z mapami myśli, bo wyniosłoby to edukację na wyższy poziom, dając do ręki przynajmniej części uczniów nawyk myślenia strukturalnego, w miejsce linearnego.

Rysunek nie pokazuje ukończonej mapy myśli, lecz jest rejestracją momentu jej tworzenia.

MindMap

czwartek, 3 lipca 2014

Jak groźny jest polski dług?

Jednym z uparcie podnoszonych przez opozycję argumentów jest rzekome gigantyczne zadłużenie kraju. Kiedyś pokazywałem w blogu, że jest ono - rozumiemy je jako zadłużenie sektora finansów publicznych - jednym z niższych w Europie (obecnie ok. 57% PKB), a w tym miejscu chciałbym poruszyć sprawę zdolności spłacania długu zagranicznego.

Na załączonej ilustracji jest fragment tabeli (tabl. 17, s. 132) zamieszczonej w książce prof. Witolda Orłowskiego, "W pogoni za straconym czasem. Wzrost gospodarczy w Europie Środkowo-Wschodniej w latach 1950-2030" (tytuł nie jest pomyłką). Wynika z niej m.in. to, że w 1989 r. nasz dług zagraniczny wynosił 468% wartości eksportu (ok. 40 mld USD do niecałych 9 mld USD eksportu).

http://www.pwe.com.pl/ekonomia/w_pogoni_za_straconym,p1663350473

W młóckach internetowych mylnie porównuje się zadłużenie z czasów gierkowskich (czy ogólnie, PRL) z zadłużeniem powstałym w 25-leciu, przypisując je na dodatek rządom PO. Bierze się te 900 mld zł długu publicznego, dzieli przez 3 (kurs dolara) i triumfalnie podsuwa relację 300:40 - zobaczcie, jak ten straszny rząd nas rujnuje. Nawet nie bierze się pod uwagę różnic cen.

Jest tu trochę nieporozumień - dług publiczny, to nie dług zagraniczny. Część zagraniczna długu publicznego to wg danych NBP ok. 35% (65% to dług wewnętrzny, który spłacamy sami sobie, przekładając pieniądze z jednej kieszeni do drugiej), natomiast całe zadłużenie zagraniczne obejmuje jeszcze sektory bankowy, pozabankowy i pozarządowy (głównie firmy), razem 1,150 bln zł. To dla jasności.

http://www.nbp.pl/home.aspx?f=%2Fstatystyka%2Fzadluz.html

Z kolei wielkość eksportu wyniosła w 2013 r. ok. 640 mld zł (dane GUS). Wynika z tego, że zadłużenie wynosi 179% wartości eksportu (skądinąd rosnącego dynamicznie po 7-10% rocznie), czyli niemal trzy razy mniej niż w przytoczonej tabeli prof. Orłowskiego. Jak więc widać, nasza sytuacja jako dłużnika jest znacznie lepsza niż wtedy, a mechaniczne porównywanie się z czasami gierkowskimi czy peerelowskimi jest po prostu bałamutne.

Małe wyjaśnienie: w tabeli powtarzają się dane w komórkach krajów postradzieckich - to po prostu odniesienie do wspólnego przodka, czyli ZSRR.

Kraj PKB per capita wg PPP w 1989 r. (UE15=100) Średnioroczne tempo wzrostu PKB 1980-1989 Dług zagraniczny do eksportu w 1989 r. Udział wydatków zbrojeniowych w PKB w 1989 r.
Czechy 63 1,6 122 5,5
Polska 31 0,1 468 2,8
Słowacja 43 1,6 122 5,5
Słowenia 59 0,1 215 3,0
Węgry 45 1,4 367 3,8
Estonia 41 2,1 107 15,8
Litwa 47 2,1 107 15,8
Łotwa 42 2,1 107 15,8
Bułgaria 31 3,2 355 4,5
Rumunia 29 2,8 9 4,3
Ukraina 43 2,1 107 15,8
Rosja 46 2,1 107 15,8

sobota, 28 czerwca 2014

Nie tacy już biedni

Polska bieda? Nie całkiem, konsumujemy 3/4 tego, co przeciętny mieszkaniec 28 krajów Unii Europejskiej..

Opublikowany kilka dni temu dokument Eurostatu "GDP per capita, consumption per capita and price level indices" (PKB na głowę, konsumpcja na głowę i wskaźniki poziomu cen) mówi zarówno o podstawowym wskaźniku aktywności ekonomicznej, jakim jest PKB, jak i o wskaźniku AIC, czyli spożyciu indywidualnym skorygowanym (Actual Individual Consumption). AIC jest spożyciem finansowanym zarówno z funduszów prywatnych, jak i przez rząd lub samorządy.

Spożycie to, porównane z przeciętną europejską, może być w rankingu wyżej lub niżej niż PKB - w Polsce akurat jest ono o kilka punktów procentowych wyżej, poprawia relatywną pozycję Polski. Choć w 2013 roku PKB wyniósł 68% europejskiego, AIC wynosi 74% (konsumujemy zatem więcej niż teoretycznie zamożniejsze Czechy i Słowacja!), co jest prawdziwym obrazem poziomu dobrobytu. W pierwszym kwartale 2014 podniosło się zapewne do poziomu 76%, ale to oczywiście tymczasowe wyliczenie na podstawie cząstkowych danych o wzroście PKB w I kwartale bieżącego roku. W każdym razie możemy bez ryzyka pomyłki stwierdzić, że nasza konsumpcja wynosi 3/4 średniej unijnej (EU-28).

Tabela pokazuje dane dotyczące PKB i AIC (lub SIS, jak kto woli) w latach 2010-2013, wg standardu siły nabywczej (PPS). Podkreślmy, że dane oznaczają relację do średniej europejskiej (a nie bezwzględny wzrost lub spadek PKB i SIS) i są posortowane według kolumny spożycia skorygowanego w 2013 r.

Kraje spoza Unii Europejskiej zaznaczone są jasnooliwkowym wypełnieniem, Polska jasnoniebieskim.

  Produkt krajowy brutto Spożycie indywidualne skorygowane
Kraj

2010

2011

2012

2013

2010

2011

2012

2013

Norwegia 180 185 194 191 134 133 137 139
Luksemburg 262 265 263 264 139 137 138 138
Szwajcaria 152 154 158 158 127 127 129 130
Niemcy 120 123 123 124 119 122 123 125
Austria 128 126 130 129 118 119 119 119
Szwecja 123 125 126 127 114 115 116 118
Dania 128 125 126 125 116 113 114 115
Belgia 120 120 120 119 112 113 113 114
Finlandia 114 116 115 112 111 114 116 114
Francja 109 109 109 108 114 114 114 113
Wielka Brytania 108 105 105 106 115 112 112 113
Islandia 114 114 115 116 109 111 114 113
Holandia 130 129 127 127 113 112 111 108
EA-18 108 108 108 108 107 107 107 108
UE-28 100 100 100 100 100 100 100 100
Irlandia 128 128 129 126 102 99 98 97
Włochy 103 101 100 98 105 103 100 97
Cypr 97 93 91 86 99 99 97 92
Hiszpania 99 96 96 95 94 92 91 91
Malta 87 86 86 87 84 84 84 83
Grecja 89 81 76 75 99 94 86 82
Litwa 62 67 72 74 66 71 75 78
Słowenia 84 84 94 93 80 82 79 77
Portugalia 80 77 76 75 83 80 77 76
Polska 63 65 67 68 68 70 73 74
Słowacja 74 75 76 76 73 73 73 73
Czechy 81 81 81 80 72 71 72 72
Łotwa 55 60 64 67 55 59 63 67
Estonia 64 69 71 72 47 59 62 63
Węgry 66 67 67 67 62 63 63 63
Chorwacja 60 60 61 61 58 59 60 61
Turcja 50 53 54 55 54 59 59 60
Rumunia 61 51 53 54 51 51 53 54
Czarnogóra 42 42 41 42 52 53 52 52
Bułgaria 44 46 47 47 44 47 51 49
Serbia 35 36 35 36 43 44 44 43
Macedonia 36 36 35 35 41 41 40 41
Albania 26 29 29 29 36 36 37 38

Źródło danych: http://epp.eurostat.ec.europa.eu/statistics_explained/index.php/GDP_per_capita,_consumption_per_capita_and_price_level_indices

Łączna liczba wyświetleń od 27 sierpnia 2013

Formularz kontaktowy

Nazwa

E-mail *

Wiadomość *

Mój Twitter