Bezrobocie to obok służby zdrowia najbardziej chyba zapalny punkt polityki każdego cywilizowanego kraju. Brak pracy jest jedną z najpaskudniejszych, najbardziej dojmujących plag, jakie mogą dotknąć społeczeństwo – zabiera chleb, upokarza, utrzymuje w nieustannym lęku, degraduje, wyklucza z kręgów towarzyskich, wywołuje choroby. No i oczywiście nie pozwala wykorzystać pracy jako czynnika wzrostu gospodarczego. Nic dziwnego, że poświęca mu się tak wiele uwagi, choć nie zawsze z należytym skutkiem.
PiS zorganizował właśnie kolejną z debat z cyklu poświęconego najważniejszym problemom kraju – tym razem o bezrobociu. Niestety, zobaczyliśmy tylko jej fragment, gdyż po jakimś czasie telewizje przełączyły się na konferencję premiera i ministra zdrowia, ale z tego fragmentu (o ile nie nastąpiła jakaś radykalna zmiana w drugiej części dyskusji) mam wrażenie, że była to najsłabsza merytorycznie debata z dotychczas przeprowadzonych. Z przykrością odnotowuję zresztą, że „premier” prof. Gliński, wychodząc z roli beznamiętnego naukowca, stał się zaczepnym politykiem.
Powiedzmy kilka słów o samym problemie – spróbuję tu dać zarys tematu, który może zainteresować część osób (mam nadzieję, że nie popełniam tu żadnego błędu).
Rynek pracy i bezrobocie są trwałym elementem standardowego wykładu mikro- i makroekonomii – można to łatwo wytłumaczyć tym, że praca, obok kapitału i ziemi (czyli gruntów, wód, kopalin, lasów itd.) jest jednym z trzech czynników wytwórczych. Pracy poświęca się więc z przyczyn ekonomicznych i społecznych sporo miejsca i jest to temat niezwykle ciekawy badawczo.
Ludność powyżej 15 roku życia jest ludnością mogącą potencjalnie pracować, choć tylko część ma taki zamiar. Ludności takiej było w Polsce 31 grudnia 2009 roku ok. 30,9 mln (Rocznik statystyczny pracy 2010, str. 99, Wyd. GUS). Ta ludność dzieli się teraz (ważne!) na ludność czynną i bierną zawodowo. Bierni zawodowo to ci, co nie chcą lub nie mogą pracować i ich jest w tym samym roku 14,1 mln. Czynni zawodowo to ci, co chcą pracować, ale mają pracę (zatrudnieni) albo są bezrobotni. Jest ich tu 16,8 mln, z czego bezrobotnych było 1,9 mln. Stopa bezrobocia to relacja bezrobotnych do czynnych zawodowo.
Między tymi zbiorami – bierni zawodowo, pracujący i bezrobotni – stale przepływają tysiące ludzi. Polityce państwa powinno zależeć, by jak najwięcej ludzi było czynnych zawodowo oraz by bezrobocie było jak najmniejsze, czyli aby pracowało jak najwięcej osób. Jest jednak jasne, że są naturalne granice aktywności zawodowej, bo przecież pracy nie podejmuje większość uczniów starszych klas, studentów czy osób w podeszłym wieku. Nie pracuje, bo nie chce, wiele kobiet.
Samo bezrobocie można podzielić na trzy rodzaje, zależnie od przyczyn. Teoria ekonomii przyjmuje, że 4-6 punktów procentowych stanowi bezrobocie frykcyjne wynikające z tego, że ludzie cały czas zmieniają pracę i zawsze jakiś ich odsetek w danej chwili nie pracuje. To stan naturalny i nie ma w nim nic niepokojącego. Drugi rodzaj bezrobocia to bezrobocie cykliczne albo koniunkturalne. Jeśli popyt spada wskutek spadku koniunktury, pracodawcy zwalniają część siły roboczej, bo jest dla nich zbyteczna. Gdy popyt rośnie, zatrudniają. Krótko mówiąc, to silnie zmienna wielkość jakiej doświadczamy właśnie teraz, gdy jest kryzys. I wreszcie trzeci rodzaj, bezrobocie strukturalne, które wynika ze zmian cywilizacyjnych. Kiedyś „na bezrobocie strukturalne” szli kowale, szczytnicy czy bednarze, bo rugowała ich produkcja przemysłowa czy wręcz zanikał popyt na ich pracę. Dziś takie dotyka dziennikarzy tradycyjnej prasy i tygodników, bo ruguje ich Internet.
Tak więc całe bezrobocie istniejące w danym momencie da się teoretycznie podzielić na trzy grupy zależnie od przyczyn, choć naturalnie trudno jest te grupy precyzyjnie skwantyfikować.
I jeszcze jeden aspekt, liczenie bezrobocia.
W Polsce zawsze liczyliśmy, i do dzisiaj liczymy, tzw. bezrobocie rejestrowane, czyli notowane przez urzędy pracy. To jest właśnie ta obecna liczba 12,5% i perspektywy wzrostu do 14% za rok. Ale jest też bezrobocie liczone metodą BAEL-owską – są to szacunki statystyczne wg metod europejskich (Eurostat), dające obecnie niższe liczby (ok. 10,1%). Unia zaleca wszystkim stosowanie tej miary, aby wielkości były porównywalne. Obie metody różnią się nieco sposobem określania, kto jest bezrobotny, oraz naturalnie metodą pomiaru (rejestracja vs. szacunki).
Na zakończenie uwaga dotycząca debaty PiS. Jarosław Kaczyński snuł na niej rzekomo realistyczne plany utworzenia trzech milionów miejsc pracy, a także przekonywał, że bezrobotnych jest de facto 5 mln, gdyż przeniósł do grupy bezrobotnych sporą część osób biernych zawodowo (kiedyś notorycznie posługiwał się tym zabiegiem Lepper). To rachunki o walorze czysto propagandowym (choć nikt nie neguje konieczności długofalowego zwiększania współczynnika aktywności zawodowej, który jest u nas dość niski), bo zmajstrowane doraźnie dla przywalenia rządowi. Tak się po prostu nie robi, to manipulacja liczbami.